„W trójkącie” („Triangle of Sadness” ) to bardzo specyficzny obraz i studium ludzkiego zachowania. Choć film ma swoich fanów, zyskał także wiele niepochlebnych opinii, umotywowanych przedstawieniem przez reżysera błahych oczywistości, stereotypów z którymi spotykamy się na co dzień, pokazujących, że jeżeli coś jest piękne, to zapewne musi być też puste. W filmie pojawia się pewna wtórność, jednak zastanawiając się dogłębniej, jest ona nieodłącznym elementem wielu obrazów. Pojawia się tu także motyw prawa dżungli, lecz z lekką dozą humoru. Reżyserem filmu jest Ruben Östlund – Szwed znany z filmów takich jak „The Square” czy „Turysta”. Przez długi czas zastanawiałam się czy reżyser próbuje udowodnić, że białe jest białe, a czarne czarne, jednak do tej pory nie mam pewności czy taki był finalny zamysł twórcy. Wielu opisywało tę produkcję jako zabawną, śmieszną, wyodrębniającą niezbyt korzystne cechy społeczeństwa, jednak ja potraktowałam ten film śmiertelnie poważnie. Pewne zachowania, które u niektórych spowodowałyby atak śmiechu, wydały mi się smutne i jak wcześniej wskazano - już powielone. Polski tytuł filmu może zmylić potencjalnego widza. W oryginale „Triangle of Sadness” to miejsce na twarzy, między brwiami a nosem, gdzie nasza mimika jest znacznie bardziej wyrazista. To tu widoczne są pierwsze objawy złości, stresu, radości czy zażenowania.
Obraz rozpoczyna casting modeli, którzy w zależności od reklamowanej marki mają się wydać weseli, czyli bardziej dostępni lub raczej posępni i poza zasięgiem dla normalnego człowieka. Oznacza to, że również ubrania, które noszą modele na pokazie nie są przeznaczone dla zwykłych śmiertelników.
Fabuła filmu jest trójdzielna. Pierwsza część dotyczy pary modeli. Carl (Harris Dickinson) i Yaya (Charlbi Dean) jedzą razem posiłek w restauracji. Pozorny spokój burzy pojawienie się rachunku i konieczność płatności. Pomiędzy parą dochodzi do kłótni. Scena w restauracji była przerysowana, jednak uważam, że powinna być dedykowana wszystkim, którzy niekulturalnie wpatrują się w swoje telefony, w sytuacjach bynajmniej do tego niepredysponowanych. Kiedyś takie zachowania identyfikowano jako objaw ignorancji, nadmieniam, że stan ten nie uległ zmianie.
Podczas tej części można zauważyć nie tylko obsesję na punkcie pieniędzy. Co rzuca się w oczy, to uzależnienie od social mediów, podporządkowywanie życia pod pracę influencerki czy naciągany feminizm, którego tak pełno we współczesnym świecie. Mowa o kobietach, które wydają się niezależne, nikogo nie słuchają, bo nie mają takiej potrzeby, a rzeczywistość weryfikuje swoje.
Druga część produkcji ma miejsce na jachcie. Reżyser sprawnie pokazuje nam rejs z punktu widzenia obu stron – załogi oraz różnej maści gości. Carl i Yaya również znaleźli się na statku za sprawą zaproszenia. Liczą, że podróżowanie pomiędzy prawdziwymi bogaczami odmieni ich życie. Jednym z nich jest rosyjski potentat Dimitry (Zlatko Buric), który jak sam twierdzi „I sell shit” (w rzeczywistości zyskał potężne pieniądze sprzedając nawozy). Na jachcie poznajemy więc całą gamę bohaterów na czele z kapitanem statku (Woody Harrelson). Podczas uroczystej kolacji, której przewodzi kapitan statku, goście dostają zintensyfikowanej choroby morskiej, co dla wielu widzów może okazać się zbyt mocną sceną. Film nie tyle wyśmiewa bogatych i pięknych oraz ich zachowania, ale pokazuje, że fizyczne zewnętrzne piękno to waluta, za którą można zyskać wiele. Niespodziewanie, starsze brytyjskie małżeństwo zażywając świeżego powietrza, zauważa na pokładzie statku granat. Ku zaskoczeniu, znalezisko wybucha, rozrywając jacht wpół. I w tym momencie, hierarchia się odwraca. Teraz prawdziwą kartą przetargową jest piękno, młodość i umiejętności. Będą one bardzo przydatne w kolejnej, już ostatniej części produkcji.
Rozbitkowie trafiają na wyspę i muszą radzić sobie sami. Na tym zakończę, aby nie zdradzić zbyt wielu szczegółów.
Film to nie tylko satyra bogatego społeczeństwa, ale walka o władzę – w miłości, w pracy, w społeczeństwie. Na uwagę zasługuje wątek, w którym kapitan statku wymienia się z Rosjaninem cytatami Karola Marksa czy Ronalda Reagana. W gruncie rzeczy, trzeba przyznać, że jedynie od okoliczności zależy kim się jest i nad kim ma się przewagę, chociażby chwilową. Dowodem na to jest chociażby jedna z ostatnich scen, w której Yaya czując ponownie „grunt po nogami”, zmienia się ze zniewolonej, komplementującej dzierżącą władzę Abigail w siebie sprzed katasfofy jachtu.
W filmie Yayę zagrała nieżyjąca już Charlbi Dean, która zmarła w niedługim czasie po światowej premierze filmu.