Kilkanaście dobrych lat temu, w 1991 roku, powstał film, w którym główne role zagrali Keanu Reeves i Patrick Swayze. Jak na tamte czasy, była to dobrze nakręcona produkcja, która trzymała w napięciu aż do ostatniej minuty. Aktorzy także dodali swoją cegiełkę do tego, by film spodobał się szerszemu gronu odbiorców. W ty roku na ekrany polskich kin, bo za granicą premiera produkcji miała miejsce pod koniec 2015 roku, wszedł remake obrazu z 1991 – „Point Break: Na fali”. Jak wypadł na tle swojego poprzednika? Dobrze, ale nie tak dobrze.
Utah, po wypadku, w którym tragicznie zginął jego przyjaciel, postanawia całkowicie zmienić swoje życie i wstąpić do FBI. W szeregu agentów specjalnych pragnie odpokutować za swoje czyny – bohater obwinia się o śmierć znajomego podczas uprawiania jednego ze sportów ekstremalnych. Kiedy Utah kończy swoje szkolenie, otrzymuje od losu, i szefa, okazję, która może zmienić jego spojrzenie na świat i sprawdzić oddanie sprawie. Grupa zamaskowanych osób kradnie diamenty i pieniądze – problem w tym, że skradzionych dóbr nie bierze dla siebie, tylko oddaje je innym, niczym współczesny Robin Hood. Jednak sposób, w jaki dochodzi do kradzieży, wykracza poza kompetencje FBI. Pieniądze zostają skradzione z samolotu i zrzucone nad wioskę, a ucieczka z diamentami odbywa się za pomocą motocykli i spadochronów. Utah pragnie znaleźć osoby odpowiedzialne za kradzieże. Jedyny sposób, by to osiągnąć, to przypomnieć sobie wcześniejsze wyczyny.
W remake’u postawiono na efektowność. Główną osią filmu są sporty ekstremalne – coś niezwykle widowiskowego, ale także niebezpiecznego. Oglądanie wyczynów filmowych kaskaderów podnosi adrenalinę – produkcja jest przepełniona niebezpieczni wyczynami, dzięki czemu trzyma w napięciu od początku do samego końca. Pod względem wizualnych doznań, oryginał nie dorasta współczesnej wersji do pięt. Oczywiście należy wziąć pod uwagę ilość lat, jaka dzieli te dwa obrazy i możliwości technologiczne, które rozwinęły się w tym czasie. Jedno jest jednak pewne – współczesne „Na fali” to ostra jazda bez trzymanki.
Bardzo dużo pracy kosztowało aktorów i kaskaderów przygotowanie się do tego filmu. Twórcy wynajęli najlepszych w danej kategorii sportowców ekstremalnych: skoki ze spadochronem, jazda na desce śnieżnej czy choćby surfowanie. To przygotowanie doskonale widać na filmie, większość scen jest kręcona bez użycia efektów specjalnych. Widz zastanawia się, jak ktoś jest zdolny do wykonania tego niemożliwego – jak widać, jest.
Ten film pokazuje siłę pasji – wprawdzie momentami ta miłość do sportów ociera się o swego rodzaju chorobę, graniczącą z szaleństwem – odbiorca widzi jednak, ile dla bohaterów znaczy taki styl życia. Ci „źli” kierują się w życiu swoimi zasadami, w pewnym momencie widać, że śmierć nie jest dla nich czymś strasznym, oni wręcz czekają na nią. A sport, zwłaszcza ten ekstremalny, to taka ich wersja „carpe diem”.
Wizualnie „Point Break” to bardzo dopracowany i urzekający film. Niestety fabularnie, nawet jeżeli nie zna się pierwowzoru, produkcja wychodzi dość sztampowo. Bohater wini się o śmierć przyjaciela, pragnie zmienić swoje życie, są źli, których należy powstrzymać. I tak naprawdę sama historia jest grubymi nićmi szyta. Gdyby nie warstwa wizualna – sporty ekstremalne oraz zdjęcia – film okazałby się bardzo słabą produkcją.
Jednak te dwa elementy, plus dobra gra aktorska, powodują, że obraz chce się oglądać. I mimo sporej liczby fabularnych dziur, produkcja wciąga. Nie jest to na pewno dobry film, gdyż pod uwagę należy brać każdy aspekt produkcji, jednak warto zwrócić na niego uwagę.