Zamykający londyńską trylogię - „Wszystko gra” (2005) i „Scoop – Gorący temat” (2006) - o zbrodni i karze „Sen Kasandry” to najbardziej mroczny, poważny i symboliczny film Woody Allena od wielu lat.
Przypowieść, jaką jest „Sen Kasandry” dotyka problemu poruszanego już wcześniej w twórczości reżysera, czyli dylematów moralnych oraz dostojewskiego zagadnienia zbrodni i kary. Dotyka tematu ludzkiej egzystencji, istnienia Boga, fortuny losu, przypadku, wolnej woli i sumienia. Wszystkie te, jakże ważkie, problemy zostają ubrane - jak to w paraboli bywa - w schematyczną fabułę i symboliczne postacie tej opowieści.
Dwóch różniących sie niemal wszystkim, ale kochających się braci musi zmierzyć się z życiem, które naznaczone jest popełnioną zbrodnią. Ian (Ewan McGregor) marzy o sukcesie zawodowym, a co za tym idzie o awansie społecznym. Jego ambicje zaczynają nosić znamiona choroby, gdy zakochuje się w początkującej aktorce. Aby jej zaimponować jest zdolny do wszystkiego. Tyler (Colin Farrell) pracuje jako mechanik samochodowy, planuje szczęśliwą przyszłość ze swoją narzeczoną. Jego ciemna strona to uzależnienie od alkoholu i hazardu. Gdy obaj popadają w tarapaty finansowe, prośbę o pomoc kierują do swojego bogatego wuja. Ten zgadza się, ale pod warunkiem, iż oni pomogą mu w popełnieniu morderstwa.
Twórca „Annie Hall” miał nosa do obsadzenia w rolach głównych Ewana McGregora i Colina Farrella. Brytyjscy aktorzy tworzą doskonały duet, znakomicie się uzupełniając. Dwaj bracia to postacie symboliczne. Chociaż pokusiłabym się o stwierdzenia, że tak naprawdę to jedna postać. Ian symbolizuje świadomość, realność, doczesność i współczesny materializm. Tyler to podświadomość, sumienie, emocje i prawdy uniwersalne. Każdy z nas składa się i z Iana, i z Tylera. Także ich „recytowane”, teatralne dysputy na temat zbrodni i kary, łamania zasad boskich przypominają bardziej „bicie” się ze sobą w jednym umyśle sprzecznych postaw, emocji i odczuć, niż dialog dwóch osób. McGregor, który od roli Marka Rentona niezachwianie jest moim ulubionym aktorem, w „Śnie Kasandry” wypada perfekcyjnie. Jego postać zwyczajnego chłopaka bezwzględnie pretendującego do życia wyciętego ze stron żurnali jest najtrudniejsza do interpretacji, najbardziej niejednoznaczna i przez to bardzo intrygująca. Natomiast Colin Farrell, którego nie darzę uznaniem za jego wcześniejsze dokonania, kreacją Tylera pokazał, że ma talent aktorski i świetnie wypada w dramatycznych rolach. Uzależniony od hazardu i alkoholu, targany wyrzutami sumienia Tyler to najlepsza rola Irlandczyka w jego karierze. Oczywiście jest jeszcze Tom Willkinson. Genialny jak zawsze, tym razem w roli człowieka, który uosabia czystą amoralność i zło. Perła. Postać wuja Howarda (Tom Wilkinson) z jednej strony jest jak Bóg, umiłowany przez rodzinę, która w potrzebie zawsze zwraca się do niego o pomoc. Z drugiej to właśnie on wodzi na pokuszenie braci pod drzewem (całkiem możliwe, że rajskim) do przekroczenia granicy, z której nie ma już odwrotu.
Nie można nie napisać kilku słów o Woodym Allenie. Film z roku 2007 to jeden z najbardziej zaskakujących jego obrazów. Bez allenowskiego humoru, bez Nowego Jorku, bez muzyki Gershwina. Są jednak pięknie, minimalistycznie sportretowane przez Vilmosa Zsigmonda, industrialne krajobrazy Londynu; wyjęta z klasycznego kryminału lat 60. muzyka Philipa Glassa i jest moralistyczno-dydaktyczny Allen, który zastanawia się nad kondycją moralną człowieka we współczesnym kapitalistyczno-konsumpcyjnym świecie.
Co zaskakujące, film, który pomimo swej prostoty, tendencyjności fabuły, wolno snującej się narracji zyskuje wiele po ponownym obejrzeniu. Allen wspaniale buduje napięcie i atmosferę filmu. Od sielanki, która ma w sobie zapowiedź czegoś złowrogiego, poprzez znakomicie ukazaną scenę morderstwa, do nieuchronnej, jakże ludzkiej tragedii, której świadkiem będzie łódź o nazwie „Sen Kasandry”.
Allen w swoim filmie głosi, że w życiu rządzi zasada domina, każdy ruch jest zapowiedzią następnego. Przekroczenie granic swojej moralności sprawia, że nie ma możliwości powrotu. „Życie to nieustająca ironia.” Nie żyjemy teraźniejszością. Marzymy o pewnej, szczęśliwej przyszłości. Ironia tkwi w tym, że pewność daje nam tylko ignorowana teraźniejszość. Nigdy nie możemy być pewny, co nam przyniesie fortuna. Jeśli chodzi o przyszłość, to „jedyny pewny statek to ten z czarnymi żaglami” i fakt, że odwrotnie niż miało to miejsce we „Wszystko gra” po zbrodni zawsze następuje kara.