Gdy kwartał przed premierą ostatniej odsłony „Strażników Galaktyki” w kinach zadebiutowała trzecia część „Ant-Mana” rozpoczynając tym samym piątą fazę MCU wielu fanów wstrzymało oddech, zastanawiając się, kiedy nabierze ona właściwego rozpędu. Marvel nie kazał zbyt długo czekać miłośnikom superbohaterskich widowisk, gdyż finał kosmicznej trylogii Jamesa Gunna został ciepło przyjęty zarówno przez krytyków, jak i światową publiczność, która licznie odwiedziła kina przewyższając wstępne założenia analityków – ten „najlepszy Marvel od lat” według brytyjskiego magazynu The Independent zarobił prawie 850 milionów dolarów i tym samym otworzył drogę do być może jeszcze jednej kontynuacji, jednak tym razem bez jego twórcy Jamesa Gunna. Ta długo wyczekiwana trzecia odsłona GotG była jednocześnie ostatnim projektem amerykańskiego filmowca dla Marvela – pod koniec 2022 roku reżyser rozpoczął kolejny rozdział w życiu, stając na czele największej konkurencji byłego pracodawcy, DC Studios i zapowiadając na początek aż dziesięć filmów i seriali pod nowymi rządami. Decyzja o zwolnieniu Gunna jeszcze w 2018 roku została podjęta ze względu na stare wpisy filmowca z twittera, które po latach zostały odnalezione i nagłośnione przez internautów. Mimo iż reżyser przyszłego „Supermana” jak sam zapewniał wielokrotnie uderzał się w pierś, żałując i potępiając swoje zachowanie, Disney był nieprzejednany – wprawdzie pozwolił na jego powrót do reżyserskich obowiązków, ale miała to być ostatnia praca dla stajni Myszki Miki. Wielka szkoda, gdyż Gunn jest jednym z lepszych filmowców pracujących nad kinem superbohaterskim, a sukces najnowszej, trzydziestej drugiej już produkcji w MCU jest w pewnym sensie środkowym palcem wymierzonym w jego przeciwników, w którym DC zobaczył palec wskazujący Stwórcy ze słynnego fresku Michała Anioła w nadziei na wykreowaniu nowego, filmowego świata i jego mieszkańców.
Najnowsza część „Strażników…” rozpoczyna się na stacji Knowhere, czyli dryfującej w kosmosie odciętej głowie niezidentyfikowanego galaktycznego olbrzyma rasy Celestial, gdzie bohaterowie osiedlili się po pokonaniu Thanosa – cała ekipa próbuje zregenerować się, odzyskać siły i w międzyczasie naprawić wyrządzone po starciu szkody, jednak Peter Quill jest wciąż zdruzgotany utratą swojej ukochanej, Gamory. Chłopak nie może jednak w spokoju przeżywać swojego cierpienia, gdyż na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie – cała wspólnota zostaje zaatakowana przez Adama Warlocka, złoczyńcę stworzonego przez Suwerennych, który przybył na Knowhere w celu schwytania jednego ze Strażników Galaktyki. Po wielu latach Wielki Ewolucjonista, stojący na czele organizacji Orgocorp dowiedział się, że szop Rocket żyje i koniecznie chce go odzyskać, by wyciąć jego mózg i dokładnie przebadać – szalony naukowiec i „kosmita genetyk” postawił sobie bowiem za cel przeistoczenie niższych form życia w idealne gatunki, a jednym ze zwierząt nad którymi przeprowadzał w przeszłości eksperymenty był właśnie Rocket. Podczas gdy Adam sieje spustoszenie na międzygalaktycznej stacji, cała drużyna staje błyskawicznie do walki – cel napastnika nie zostaje osiągnięty, a Nebula ostatecznie wbija w jego plecy ostrze miecza, zmuszając najeźdźcę do ucieczki. Podczas starć Rocket zostaje ciężko ranny, a jego towarzysze nie mogą go uratować na miejscu – wszystko przez zainstalowany w zwierzaku przez Orgocorp tzw. „kill switch”, który zapobiega przeprowadzeniu operacji przez osoby niepożądane. By ratować życie kompana przyjaciele decydują się na podróż do siedziby głównej Wielkiego Ewolucjonisty, a widzowie równolegle w retrospekcjach poznają historię kosmicznego zwierzaka i dowiadują się dlaczego Rocket nigdy nie chce rozmawiać z nikim o swojej bolesnej przeszłości...
Nie da się ukryć, że pomimo komediowego wydźwięku całej franczyzy „Strażników Galaktyki”, najnowsza odsłona uderza w bardziej melancholijne dźwięki, niż dotychczas – już w zwiastunach film zapowiadał się na produkcję mniej beztroską i poważniejszą w tonie; w trakcie misji wszyscy bohaterowie walczą ze swoimi demonami, a główny nacisk położony jest na rozwikłaniu przeszłości szopa Rocket. Gdy w połowie 2019 roku James Gunn komentował swój ponowny angaż i przywrócenie go na stanowisku reżysera „trójki”, stwierdził, że najtrudniej było mu rozstać się z postacią sympatycznego zwierzaka, z którym jak sam przyznał się identyfikuje i pokochał go od pierwszej części (w rzeczywistości stworzył go na podobieństwo swego zmarłego psa). Amerykański filmowiec już wcześniej myślał nad „origin story” i chciał przestawić historię Rocketa w osobnym filmie z udziałem Groota, ale bez pozostałych członków gwiezdnego gangu – ostatecznie zdecydował, ze woli najpierw domknąć opowieść Petera Quilla, a przeszłość gadającego szopa poznamy w retrospekcjach. Dzięki zastosowaniu tej dynamiki najnowsza odsłona „GotG” jest nie tylko ciekawa i wyróżnia się na tle innych produkcji MCU, ale i jest jednym z najbardziej emocjonalnych filmów z tego uniwersum, a każda retrospekcja dostarcza nam kolejnej dawki wzruszeń – walka z czasem chwyta nas za serce, nie zwalniając przy tym tempa akcji, gdyż sekwencje dotyczące przeszłości pojawiają się w odpowiednich momentach seansu. Zamknięta zostaje również historia postaci granej przez Chrisa Pratta, który po finale „Końca gry” i świątecznym odcinku specjalnym wciąż nie poradził sobie ze stratą ukochanej – Quill finalnie żegna Gomorę i akceptuje fakt że, czas ruszyć w drogę dalej, kończąc tym samym swoją wspomaganą alkoholem żałobę.
Do swoich ról wracają po raz trzeci powracają wszyscy aktorzy znani z poprzednich odsłon gwiezdnych obrońców i kolejny raz dowodzą, że są zgraną paczką – zarówno na planie, jaki i poza nim. Po zwolnieniu reżysera cała główna obsada czekała aż dziesięć dni, by wydać wspólne stanowisko odnośnie kontrowersyjnej decyzji Disneya – w poście na twitterze podpisanym przez Chrisa Pratta, Zoe Saldanę, Dave’a Bautistę, Bradleya Coopera, Vin Diesela, Seana Gunna, Pom Klementieff, Michaela Rookera i Karen Gillian odtwórcy ról stanęli murem za Gunnem zgodnie twierdząc, że historia „guardiansów” nie jest jeszcze zakończona i liczą na dalszą współpracę z amerykańskim filmowcem przy ostatniej odsłonie z serii. Cieszę się, że finalnie udało się wypracować porozumienie, gdyż zamknięcie trylogii bez Jamesa Gunna byłoby na pewno zupełnie innym filmem – presja czasu, by uratować futrzanego przyjaciela sprawiła, że jeszcze bardziej można poczuć chemię między aktorami, a znając zakulisowe historie łatwiej uwierzyć nam w ich ekranową solidarność. Rozpisując fabułę reżyser nie pominął żadnego ze Strażników, a każdy z nich mógł się wykazać swoimi zdolnościami – właśnie tak powinno się traktować swoich bohaterów. Zupełnie nową postacią jest Adam Warlock zagrany przez Willa Poultera, który spisał się wyjątkowo dobrze w roli jednego z czarnych bohaterów do tego stopnia, że sam zacząłem zastanawiać się nad solowym filmem tego złoczyńcy – wyraźnie czuć, że jest to zaledwie przedsmak tego, co możemy otrzymać w kolejnych produkcjach i zapewne to wprowadzenie postaci zaostrzyło apetyt niejednego fana MCU. W filmie zobaczymy również powracającego do swojej postaci Stakara Ogora Sylvestra Stallone’a, chociaż jego bohater pojawia się na ekranie na zbyt krótko, by powiedzieć coś więcej o grze „Sly’a” niż to, że wypadł poprawnie.
To, że James Gunn kocha i dba o muzykę tak samo jak o filmy, które tworzy mogliśmy się już przekonać nie raz i nie dwa słuchając zarówno „Awesome Mix Vol. 1”, jak i „Awesome Mix vol. 2”, które towarzyszyły dwóm poprzednim częściom z hitowej serii Marvela. Najnowszy rozdział trylogii miał początkowo różnić się muzycznie od swoich poprzedników, w lipcu 2017 roku Gunn wyznał, że zawęził listę potencjalnych utworów do 181 piosenek, zaznaczając przy tym, że ta liczba może z powrotem wzrosnąć. Już następnego miesiąca udało się wybrać wszystkie przeboje, które miały znaleźć się na finalnym albumie - ramy czasowe nie ograniczały się już wyłącznie do popu lat 60. i 70. ubiegłego wieku, a ich rozpiętość miała obejmować więcej dekad. Kompilację z 2023 roku otwiera „Creep (Acoustic Version)” zespołu Radiohead – utwór, który miał nadać zupełnie inny ton najnowszej części „Strażników” i odróżnić ją od poprzednich odsłon z serii. James Gunn miał również w zanadrzu inną propozycję na muzyczne intro – jego drugim wyborem był „Wish You Were Here” grupy Pink Floyd. Nie wszystkie pomysły udało się jednak zrealizować – przykładem będzie „Russian Roulette” w wykonaniu The Lords of the New Church, do wykorzystania której nie udało się uzyskać upoważnienia. Jak dokładnie przebiegała eliminacja utworów? Jak mówi sam James Gunn: „Wybór był bardzo trudny. Nie byłem pewien, czy dokonałem właściwej selekcji, aż do pierwszych pokazów i entuzjastycznych reakcji widowni. Zmieniałem ciągle muzykę w scenariuszu. Miałem do dyspozycji cały katalog lat 70. i mogłem iść w tę stronę, jak przy pierwszych dwóch filmach. Była też opcja, by iść w lata 80. albo 90., ostatecznie postawiłem na miks wszystkich tych dekad i mam nadzieję, że to nie będzie się wzajemnie wykluczało”.
Gunn ma w zwyczaju dawanie tytułów piosenek w scenariuszu, a następnie odtwarzania ich w trakcie kręcenia scen. Ten styl pracy bardzo odpowiada aktorom na planie. Karen Gillan przyznaje: „Wszystkie jest ustalone z góry, a tytuły piosenek lądują w scenariuszu. Dostajemy też playlistę ze wszystkimi utworami, aby nastroić się przed zdjęciami. Za każdym razem, gdy w danej scenie jest zaplanowana piosenka, słyszymy ją na planie. Dlatego dzięki temu czujemy się, jakbyśmy już byli w filmie. Muzyka łączy wszystkich w scenie i nadaje ton całości”. Muzykę oryginalną stworzył natomiast John Murphy, który zastąpił na tym stanowisku Tylera Batesa, znanego fanom z dwóch pierwszych odsłon serii. Gunn spotkał brytyjskiego muzyka przy pracy nad jego poprzednimi projektami – „Suicide Squad” oraz świątecznym wydaniem „Strażników Galaktyki: Coraz bliżej święta”. Mimo tej zmiany udało się zachować kilka tematów z poprzednich części w nowej formie i wydaniu, a sam Murphy zaczął komponować score podczas trwania zdjęć – niektóre z jego dokonań filmowcy odtwarzali już w trakcie kręcenia poszczególnych scen. Tak współpracę komentuje sam kompozytor: „James jest jednym z najbardziej obeznanych muzycznie reżyserów, z którymi miałem okazję pracować. Jestem bardzo dumny ze ścieżki dźwiękowej, którą udało nam się stworzyć. Byłem już wcześniej fanem „Strażników”, więc praca na tym planie była zaszczytem i czystą radością”. I rzeczywiście – godzinny score wypełniony jest zabawą i akcją wzbogaconą o chóralne wstawki („All Life Has Meaning”), w tym partie solowe („Mo Ergaste Forn [Full Version]”), znajdziemy jednak też nieco spokojniejsze „I Love You Guys”, czy pomysłowo wkomponowany wzruszający „Dido’s Lament” z opery Henry’ego Purcella „Dydona i Eneasz”.
WYDANIE BLU-RAY
Film na niebieskim dysku został zapisany w formacie 2.39:1 i nie odbiega niczym od poprzednich edycji ze stajni Disneya i Marvela – obraz jest czysty i soczyście nasycony, a na twarzach bohaterów dostrzec możemy drobne niedoskonałości, również w przypadku zielonej Gomory, czy niebieskiej Nebuli. Wysoka jakość prezentacji doskonale sprawdza się w scenach akcji, gdzie próżno szukać artefaktów, czy błędów kompresji. W tej odsłonie „Strażników” fabuła kładzie nacisk na historię szopa, więc zwierzęcy bohater częściej wysuwa się na pierwszy plan, w tym bez ubrania – w jego przypadku (oraz innych zwierząt) tekstura sierści jest realistyczna i pełna szczegółów, co możemy zaobserwować podczas licznych zbliżeń stworzeń. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie DTS-HD Master Audio 7.1, natomiast polski dubbing otrzymujemy w postaci Dolby Digital 5.1. W obu przypadkach warstwa audio stoi na wysokim poziomie i możemy to już usłyszeć w pierwszych scenach filmu wraz z pojawieniem się bohatera Willa Poultera. Ciekawie zaprojektowane efekty dźwiękowe są miłym dodatkiem i są słyszalne również podczas cichszych dialogów. Standardowo już wielką rolę w filmie pełni soundtrack i kultowe piosenki, które przyjemnie wybrzmiewają podczas całego seansu. W polskim dubbingu usłyszmy m.in. Pawła Małaszyńskiego, Jacka Braciaka, Aleksandrę Radwan, Paulinę Holtz, czy Antoniego Pawlickiego.
Na płycie prócz filmu znajdziemy też standardowy zestaw dodatków specjalnych, które trwają łącznie ok. 35 minut. Pierwszym z nich jest „Niedoskonała, idealna rodzina” (11:08), czyli mini making-of, który wypełniają wywiady z aktorami, sceny spoza kadru, a także kilka odniesień do poprzednich dwóch filmów z serii. Drugi materiał „Rocket Raccoon” (9:25) skupia się na futrzanym bohaterze zarówno pod względem zastosowanych efektów specjalnych, jak i historii szopa w kontekście fabuły. Tradycją fizycznych wydań z uniwersum MCU jest umieszczenie na dysku „Gagów z planu” (5:59), czyli zabawnych i nieudanych scen zarejestrowanych na planie filmowym oraz „Scen niewykorzystanych” (8:27) – kolekcji ośmiu sekwencji usuniętych z finałowej wersji produkcji. Na sam koniec otrzymujemy „Komentarz audio twórców” dostępny z sekcji „Wersje językowe”. Menu płyty jest dostępne w języku polskim.
„Strażnicy Galaktyki Vol. 3” to długo wyczekiwane domknięcie trylogii o gwiezdnych obrońcach kosmosu zapoczątkowanej przez Jamesa Gunna w 2014 roku – amerykański filmowiec stanął na wysokości zadania i udowodnił, że w filmowym MCU nie czuć zmęczenia kinem superbohaterskim, co potwierdziły wpływy ze światowych kin. Powracający James Gunn nie tylko nie zawiódł fanów, ale i swoich bohaterów, którzy zaliczają godne ekranowe pożegnanie – i choć jest to finał dla wszystkich bohaterów, to jednak wszystkie wydarzenia kręcą się wokół tragicznej historii szopa, który w tej części wysuwa się na pierwszy plan. Nowi „Strażnicy Galaktyki” nie rozczarowują również pod względem efektów specjalnych – w końcu ta seria od samego początku słynęła z wysokiej jakości CGI i cieszącej oko ogólnej oprawy wizualnej. Intrygujące projekty i oryginalne pomysły kreatywnie przeniesiono na plan filmowy łącząc obrazy wygenerowane komputerowo z praktycznymi efektami, co pozwala uniknąć ogólnej sztuczności w odbiorze. Jednak najnowsza produkcja Marvela to nie tylko naszpikowane wybuchowymi eksplozjami, spektakularnymi pogoniami i zabawnymi gagami wysokobudżetowe widowisko, ale także historia o odwiecznej walce dobra ze złem – ponadczasowa opowieść o sile przyjaźni, która potrafi poruszyć ludzkie serce i ludziach, którzy są w stanie przezwyciężyć swoje niechęci, słabości i lęki, by walczyć razem o to, co jest im bliskie. I mimo, iż wygnanie Jamesa Gunna z raju MCU przez Kevina Feige odbiło się szerokim echem w filmowym światku, to amerykański filmowiec żegnając się z Marvelem nie oddala się w hańbie – odchodzi w chwale, schodząc ze sceny nie tylko niepokonanym, ale co ważniejsze zapamiętanym przez rzesze fanów międzygwiezdnych wojowników.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.