Najnowszy film Davida Roberta Mitchella, twórcy „Coś za mną
chodzi”, nawiązuje do poprzedzającej go produkcji. Sarah (Riley Keough)
wypowiada słowa tytułujące nietypowy horror. Równie nietypowa jest i ta
realizacja Mitchella. Tym razem reżyser za punkt wyjścia przyjął gatunek kina
noir i kryminałów z lat 40. Zdjęcia Mike’a Gioulakisa pełne są przybliżeń
(często wręcz skupionych na detalu twarzy w sposób przerysowany), ujęć z
perspektywy żaby, a przejścia między kadrami odwołują się do klasycznych
rozwiązań. Ten zabieg miał na celu podkreślić charakter postaci Sama (imię
detektywa Spade’a, granego przez Humphreya Bogarta w ekranizacji "Sokoła
maltańskiego" z 1941 roku w reżyserii Johna Hustona, jednak kreacja Andrew
Garfielda to skrajnie odmienna postać), który wyrusza ulicami Los Angeles w
poszukiwaniu Sarah, zaginionej sąsiadki. Tropy wiodą go przez liczne,
tematyczne przyjęcia, co przywodzi na myśl krytykę snobistycznych,
ekskluzywnych i prywatnych przyjęć socjety Nowego Jorku. Wyraża to postać
Allena (Jimmy Simpson), który nosi kobiece bluzki. Elitarność organizowanych
imprez mają podkreślać wyjątkowe zaproszenia. Sam uczestniczy w nocnym życiu
L.A. tak jak bohater „Oczu szeroko zamkniętych”, ostatniego filmu Stanleya
Kubricka, próbując dotrzeć do sedna tajemniczych spotkań, i tu: znaleźć
zaginioną dziewczynę.
Mitchell sprawnie wykorzystuje charakterystyczne elementy
gatunku kryminalnego, podkreśla te cechy i wykorzystuje do pokazania paranoi,
na jaką według słów jednego z bohaterów, wszyscy cierpimy. Filmowiec po części
wyśmiewa doszukiwanie się sensu oraz ukrytych znaczeń, gdzie ich nie ma, a po
części podchwyca maniakalność zwolenników teorii spiskowych, aby w
przedstawionej przez niego historii doszukiwali się komentarzy odautorskich
choćby względem sekt. Poprzez liczne nawiązania reżyser zmusza widzów, aby
zaznajomili się nie tylko z popkulturą, a także historią i sztuką.
Wśród tropów kulturowych można dopatrywać się inspiracji „Tajemnicami
Los Angeles” Curtisa Hansona, aczkolwiek bez żadnych korelacji z literackim
pierwowzorem Jamesa Ellroya (zwłaszcza w stylizacji Keough) czy analogicznie „Tajemnicami
Manhattanu” Briana DeCubellisa na
podstawie powieści Colina Harrisona. Kwestia tytułu filmu to sugestia
dystrybutora, że owe produkcje mają ze sobą wspólne elementy. „Under the Silver
Lake” już zawiera trop, że wszystko, co ma znaczenie, znajduje się pod – czy metaforycznie,
czy dosłownie. Niemniej, tajemniczość tkwi w lokalizacjach. Pozostając w sferze
intertekstualnej, warto zwrócić uwagę na dosłowne przywoływania takich
produkcji, jak „Inwazja porywaczy ciał” Dona Siegela z 1956 roku czy nazwisko
mistrza suspensu, Alfreda Hitchcocka, które widnieje na nagrobku, gdzie Sam
kończy jedną z imprez. Bardzo interesującym zabiegiem były maski w domu jednego
z bohaterów, neurotycznego paranoika, w którym Sam znalazł bratnią duszę –
autora komiksów (Patrick Fischler), gdzie według głównej postaci, są ukryte
odpowiedzi do aktualnych wydarzeń w L.A. Pośród odlewów takich sław jak Grace
Kelly znalazła się także maska Johnny’ego Deppa. Trudno jednak rozszyfrować
dobór gwiazd. Chwalebne, że postać Fischlera fascynuje się Janet Gaynor, która
może wydawać się już zapomnianą ikoną kina i jako pierwsza aktorka została
uhonorowana Oscarem za kreację w aż trzech produkcjach („Siódme niebo”, „Anioł
ulicy”, „Wschód słońca”), kiedy ufundowano nagrodę. Reżyser odniósł się także
do męskiej ikony popkultury, Jamesa Deana, chociaż w prześmiewczy i charakterystyczny
już dla siebie sposób. Wydaje się, że usytuowanie pomnika najsławniejszego
nonkonformisty to plan z niedawnego sukcesu Damiena Chazelle’a, wokół którego
nastąpiły kontrowersje przy przyznawaniu amerykańskich Nagród Akademii Filmowej
za „La la land”. Mitchell jedynie sygnalizuje, że wizualnie odnosi się do twórczości
Davida Lyncha, chociaż w jego produkcji nie brakuje podobnego natężenia treści
surrealistycznych. Pod tym względem, realizacja pełnego metrażu dostarcza tyle
samo niewiadomych, ile pierwszy sezon „Legionu” stacji Fox. Nie bez powodu przywołany
jest superbohater. Fabuła „Tajemnic Silver Lake” dotyczy nie tylko zniknięcia
Sarah, ale także Jeffersona Sevence’a (Chris Gann), który w wiadomościach jest
określany jako Daredevil Los Angeles, a sama kreacja bohatera i tajemnica jego
zaginięcia kojarzy się z „Hollywoodland” Allena Coultera. Całość utrzymana jest
w konwencji kina noir, jednak w uwspółcześnionej wersji, jak u Riana Johnsona w
„Brick”.
Odejście od klasyki stanowi konkluzja jednego z bohaterów,
że to nie wilkołaki, wampiry czy Frankenstein budzą grozę w dzisiejszych
czasach, a technologia. Pośrednio tę kwestię podkreśla animacja wizualizująca
komiks czytany przez Sama. Postać kobiety-sowy poruszającej się jak w azjatyckich
horrorach zasłużyła na rozbudowanie.
Cała uwaga została poświęcona Samowi. Jego uwielbienie dla
Kurta Cobaina charakteryzuje go jako kontestatora zastanej rzeczywistości i
młodzieńczy bunt, który prowadzi jedynie do brutalnej konfrontacji ideałów z
życiową prawdą ze strony autora piosenek (Jeremy Bobb). Tekściarz symbolizuje
sztukę i stanowi symbol dzieł już stworzonych, udowadniając młodemu
przedstawicielowi swojego pokolenia reprezentującego powszechną prokrastynację,
że pozostaje jedynie odtwórcza kombinacja. Brak akceptacji ze strony Sama
skutkuje aktem przemocy, a sama scena reprezentuje podgatunek horroru – gore.
Gniew to częsta emocja u bohatera, skutkuje wyładowaniem agresji za porysowany
samochód na bandzie małoletnich, Sam nie ukrywa nienawiści do bezdomnych.
Poznaje też ich Króla (David Yow), z którym spotkanie jest tak samo znaczące,
jak z autorem piosenek. Kolejnym wątkiem pełnym przemocy jest nieznany zabójca
psów. Dyskusja pomiędzy mieszkańcami miasta o strachu przed zabójcą, który
powoduje, że boją się wyprowadzać psy, jest groteskowa. W podobnej konwencji
utrzymane są wizje-sny Sama odnośnie psa Sarah. Największą niewiadomą jest
papuga pół-nagiej sąsiadki Sama, która wypowiada niewyraźne słowa. Być może
wskazuje sprawcę większości dziwnych wydarzeń, do jakich dochodzi w mieście.
Andrew Garfield udowadnia, że jest dobrym aktorem.
Kalifornijczyk z urodzenia doskonale współgra z miejskim kolorytem próbując
dociec prawdy, czy kod na pudełku śniadaniowym jest rzeczywistą mapą miasta.
Amerykanin wiarygodnie przeprowadza widza przez wszystkie aspekty śledztwa,
rozwiązując równania uzyskane w drodze analizy słów zespołu. Zwłaszcza reakcje
Sama na znalezienie kolejnego symbolu wskazują stan emocjonalny bohatera świetnie
przekazany przez aktora.
Riley Keough współpracowała już z Mitchellem na planie „Coś
za mną chodzi”, gdzie sprawdziła się w roli Kim. Scena przy hotelowym basenie
przypomina plakat z „Basenu” Françoisa Ozona, Keough świetnie odnajduje
się w roli naśladującej głośne nazwiska z różnych epok kina, jednocześnie
prezentując własny styl. Aktorka wystąpiła także u Andrei Arnold w „American
Honey” ze znacznie lepszą kreacją Krystal. Podobnie jak w filmie Arnold, w
najnowszej produkcji Mitchella zakończenie jest niepełne, a nagromadzone
informacje nie przybliżają jednoznacznie do odpowiedzi na kluczowe dla fabuły
pytania.
„Tajemnice Silver Lake” uczą, że popkultura, chociaż odwołuje się do kultury wyższej reprezentowanej tu przez klasykę kina niemego, wyrażona przez odpowiednio dopasowaną ścieżkę dźwiękową autorstwa Richa Vreelanda oraz Spadające Gwiazdy - aktorki (na uznanie zasługuje zwłaszcza India Menuez) wcielające się w ekskluzywne dziewczyny do towarzystwa przebrane za znane nazwiska hollywoodzkiej socjety – nie ma obecnie nic więcej do zaoferowania dla poszukujących rozwoju wewnętrznego. Tacy bohaterowie mogą skończyć w sekcie reprezentującej wypaczoną sferę duchową i zafundować sobie ekskluzywną śmierć. Ekskluzywność to słowo-klucz tej produkcji, Mitchell doskonale potrafi ośmieszyć dzisiejszy snobizm i potrzebę podkreślenia swojej wyjątkowości, w zamian oferuje paranoję i krytykuje zalew często nic nie znaczących informacji, wśród których szuka się ukrytych znaczeń, bo a nuż okaże się, że miał rację.