"Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" był jednym z tych obrazów, na którego premierę czekałem szczególnie. Nie dość, że za kamerą stanął fenomenalny David Fincher ("Siedem", "Podziemny krąg", "Zodiak"), w obsadzie znaleźli się Cate Blanchett i Brad Pitt (kolejny ich wspólny występ, ostatnio razem można było ich zobaczyć w produkcji "Babel"), to jeszcze sama opowieść (oparta na noweli F. Scotta Fitzgeralda) o człowieku, który rodzi się starcem i z każdym kolejnym dniem młodnieje, wydawała mi się niezwykła. Jeszcze bardziej niesamowity był natomiast mój zawód po seansie i refleksja, że aby powstał film niezapomniany czasami nie wystarczą wybitni aktorzy, reżyser i niezwykle oryginalny scenariusz.
Jak już wcześniej wspomniałem, film opowiada historię życia Benjamina Buttona - chłopca, który z nieznanych nikomu powodów rodzi się starcem (reżyser sugeruje, że może mieć to coś wspólnego z niezwykłym zegarem na dworcu kolejowym w Nowym Orleanie, który chodzi do tyłu). Porzucony przez ojca bobas znajduje schronienie w miejskim domu opieki, gdzie zajmuje się nim czarnoskóra Queenie. W dalszej części obrazu możemy obserwować, jak młody (stary) Benjamin dorasta, jak poznaje swoją pierwszą miłość, wyrusza na wojnę, spotyka na swojej drodze kolejne przeciwności losu, którym musi stawić czoła i podróżuje po świecie spotykając kolejnych ludzi. Niestety wszystko to jest niewiarygodnie nudne i miast zaciekawić widza, po około godzinie, zaczyna zwyczajnie nużyć. Problem tego filmu, moim zdaniem, polega na tym, że twórcy zamiast próbować wciągnąć widza w historię fascynującego człowieka, zaczynają mnożyć wątki, z których absolutnie nic nie wynika (film jest przynajmniej o godzinę za długi).
Fincher nie udźwignął także najciekawszego aspektu tej opowieści. Nie umiał w ciekawy sposób przedstawić opowieści o wielkim błogosławieństwie, które z każdym kolejnym rokiem stawało się przekleństwem głównego bohatera. Nie dość, że po kolei zmuszony był przeżywać śmierć wszystkich najbliższych mu osób, to jeszcze przez całe życie był całkowicie niedopasowany biologicznie do społeczeństwa, w którym przyszło mu żyć. Mogąc stworzyć mądrą przypowieść o starości i młodości, pięknie życia, przeznaczeniu, przemijaniu i nieubłaganym upływie czasu (mimo że czasem płynie wstecz), twórcy pokazali nam raczej zlepek scen, które nie składają się wcale na poruszający obraz (film zaczyna ciekawić dopiero ok. 30 minut przed końcem projekcji).
Na domiar złego nawet tak wspaniali aktorzy, jak Cate Blanchett czy Brad Pitt nie ratują tej produkcji. Cate, co w zasadzie nie zdarza jej się nigdy, jest raczej bezbarwna (jak postać, którą gra). Natomiast wychwalany przez krytyków Brad, również niczym wielkim się nie wyróżnia i nie dorasta do pięt samemu sobie z takich produkcji jak "Dwanaście Małp" czy "Joe Black". Aktorska nominacja do Oscara dla niego byłaby wielkim zaskoczeniem. Poza staniem przy łóżku umierającej matki, kompletnie nic do zagrania nie miała także Julia Ormond.
"Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" to film, który mnie rozczarował. Niemniej jednak jestem gotowy w tym momencie go wszystkim polecić. Choćby po to, aby zobaczyć jak bardzo rozwinęła się współczesna charakteryzacja, aby posłuchać klimatycznej muzyki Alexandre Desplata czy pooglądać idealnie oddające klimat każdej przedstawionej epoki (od lat 20-stych XX wieku, aż po współczesność) zdjęcia autorstwa Claudio Mirandy. Poza wieloma niedoskonałościami, obraz ten potrafi pozostawić w naszych głowach pytanie, czy rzeczywiście potrafimy cieszyć się naszą młodością i umiemy z niej w pełni korzystać. A to ważna kwestia, warta głębszej refleksji niż ta przedstawiona w filmie...