Trup ścielący się gęsto, pościgi, strzelaniny i mordobicie. To wszystko stanowi kwintesencję „Johna Wicka”, obrazu akcji w czystej wręcz postaci.
John nie może pogodzić się ze śmiercią żony. Z nową sytuacją pomaga mu się oswoić pośmiertny prezent od żony – śliczna bigielka, Daisy. Niestety, w pewien feralny wieczór i to zostaje mu odebrane – grupka młodzieńców z rosyjskiej mafii postanawia Wickowi ukraść samochód (i to nie byle jaki samochód, tylko Mustanga z 69 roku), przy okazji spuszczając mu mały wpierdziel i zabijając psiaka. John postanawia się zemścić... a że jest wręcz legendarnym płatnym zabójcą, który potrafi zamordować trzech facetów ołówkiem, wiemy, że możemy spodziewać się nie jednego.
Przytoczone powyżej słowa to właściwie cała fabuła „Johna Wicka”, zamknięta w piętnastu pierwszych, melodramatycznych minutach obrazu. Treść jest prosta, choć przyznać trzeba, że nie prostacka – nie dość, że uwierzyłam w opowiadaną historię, to jeszcze miałam wrażenie, że mam do czynienia nie z kinem akcji klasy B, ale z dramatem pełną gębą. To jednak tylko pierwsze piętnaście minut, które ma wyjaśnić widzowi, czemu tak, a nie inaczej, później maszyna pod nazwą John Wick rozpędza się i nie zwalnia praktycznie do samego końca.
Dajmy jednak spokój fabule, która w obrazie Leitcha i Stahelskiego jest jedynie wprowadzeniem i zupełnie nie o nią tu idzie. „John Wick” jest bowiem drogą przez wendettę, poszukiwaniem odkupienia i spokoju w prawdziwej krwawej zemście. Akcja pędzi na łeb na szyję, zdjęcia są szybkie, choć nie teledyskowe (i dobrze, bo na te ostatnie nie reaguję zbyt dobrze), wyśmienicie podkreślone muzyką, co nadaje im odpowiedniego dynamizmu. Sceny walki są zrealizowane na takim poziomie, że nic tylko klaskać – po seansie przestało mnie dziwić stwierdzenie, że Reeves nie był w takiej formie od trylogii „Matrix”. Jest szybko, jest dużo. Reeves zdaje się tańczyć ze swoimi ofiarami, wszystko, co dzieje się przed naszymi oczyma wygląda jak szaleńczy balet śmierci w rytm elektronicznych bitów. Ręką, noga, obrót, kroki... i szybciej, i więcej. I pięknie się na to patrzy. Czyste piękno wyrafinowanego i wręcz ocierającego się o artyzm mordobicia. Co ciekawe „John Wick” ubogi jest w efekty specjalne. Tu wszystko dzieje się na naszych oczach. Komputerowe przekombinowania zastąpioną stara, dobra kaskaderką i wyćwiczonymi układami walki.
Bardzo ciekawie prezentuje się świat przedstawiony. Surowy, brudny i występny, przypominający trochę świat komiksowych gniazd zbrodni. Fakt – lekko przerysowany ze swoim niezłomnym kodeksem płatnego zabójcy i mafioza, którego złamanie jest surowo karane. Miejsce, gdzie każdy zbrodniarz ma swój azyl. Miejsce, gdzie nie tylko sceny walki, ale i deszcz przywodzą na myśl komiksowe obrazki.
Aktorsko też wypada nieźle. Keanu Reeves nie tylko wypada świetnie w scenach walk – zresztą o tym było już wyżej, ale nieźle oddaje milczącego i tajemniczego gbura, którego łatwiej zabić niż załamać. Kanciasty twardziej z niezłomnymi zasadami wypada naprawdę dobrze w jego wydaniu. Świetnie prezentuje się również Michael Nyqvist, bawiąc się rolą bosa rosyjskiej mafii. Tarasow jest twardy i miękki zarazem, pełen szacunku dla Wicka, ale i niewahający się wydać na niego wyrok śmierci. Alfiego Alena też miło zobaczyć w czymś innym niż „Gra o tron”.
Warto sięgnąć po wydanie płytowe, bo „John Wick” prezentuje się bogato. Monolith uraczył nas aż 45 minutami dodatków. Proces powstawania filmu wraz ze zgłębieniem reżyserskiej wizji, konwencja kina noir, czy wreszcie przedstawienie płatnych zabójców – to wszystko pozwoli wsiąknąć jeszcze bardziej w świat „Johna Wicka”. Wielbiciele poznawania filmów „od kuchni” na pewno będą zadowoleni.
Powiedzmy sobie jasno „John Wick” to nie kino wysokich lotów, to prosty film przywodzący na myśl klasyczne kino akcji, gdzie główny bohater zabijając hordy przeciwników, sam nie zostaje draśnięty. Fani starych filmów spod szyldu akcji na pewno będą zachwyceni. Tym bardziej że mimo hołdu dla przemocy, techniczna realizacja filmu robi naprawdę spore wrażenie.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.