Nie da się ukryć, że przez ostatnie kilka lat mamy do czynienia ze swego rodzaju „modą” na Beksińskich. Choć od dawna twórczość kontrowersyjnego malarza i jego syna była sukcesywnie popularyzowana przez grono hobbystów, wszystko wystrzeliło w 2014 roku za sprawą „Portretu podwójnego”, rewelacyjnej biografii autorstwa Magdaleny Grzebałkowskiej. Od tego momentu Beksińscy zaczęli przebijać się do zbiorowej świadomości w tempie kuli śnieżnej. Do księgarń trafiły kolejne książki – były to zarówno biografie, jak i rzeczy, których sami zainteresowani pewnie woleliby nie widzieć na sklepowych półkach – jak na przykład wydany blisko rok temu zbiór dawnych opowiadań autorstwa słynnego malarza, o którym on sam wyrażał się bardzo niepochlebnie. Stacje radiowe zaczęły emitować stare audycje Tomasza Beksińskiego, ceny obrazów Zdzisława podskoczyły do góry, a apogeum tego wybuchu popularności zdaje się być film „Ostatnia rodzina” w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego.
Obraz jest dość niekonwencjonalny (podobnie zresztą jak jego bohaterowie). Nie ma tutaj typowej dla większości filmów struktury, jakiegoś określonego punktu kulminacyjnego. „Ostatnia rodzina” prezentuje po prostu życie Beksińskich, doskonale ujmując osobowość poszczególnych bohaterów – pozornie zimnego ojca, rozhisteryzowanego syna i zdominowaną przez nich Zofię. Reżyser często przeskakuje o kilka lat, pokazując rozwój emocjonalny postaci. Skupienie się na stronie psychologicznej wyszło doskonale – postacie Zdzisława i Zofii są wielowymiarowe, ich reakcje niejednoznaczne. W negatywnym tonie przedstawiona została za to postać Tomasza, jako niestabilnego, przewrażliwionego furiata. Niby mamy sceny, w których grana przez Dawida Ogrodnika postać robi coś, co akurat nie jest wybuchem rozpaczy/złości, ale balans został tutaj zdecydowanie zaburzony. W tej interpretacji nie jest to osoba, którą w jakikolwiek sposób da się lubić.
Trudno w zasadzie wskazać wady „Ostatniej rodziny”. Film, pomimo braku dynamiki nie pozwala oderwać się od ekranu. Jedyne, co mi delikatnie przeszkadzało to ruchy rąk Dawida Ogrodnika, które trochę za bardzo kojarzyły się z jego rolą w „Chce się żyć”.
Na uwagę zasługuje cały styl reżyserii – ujęcia kręcone w ciasnym, zagraconym mieszkaniu czy windzie przywodzą na myśl raczej… „Symetrię” niż inne quasi-biograficzne obrazy o artystach. Klaustrofobiczne wnętrza potęgują wrażenie osaczenia. Dzięki temu film jest bardzo duszny, przytłaczający, co w połączeniu z wymagającymi emocjonalnie wydarzeniami przedstawionymi w niektórych scenach daje piorunujący efekt. „Ostatnia rodzina” zostaje w pamięci na długo i bardzo źle się stało, że to nie ona została polskim kandydatem do Oscara.