Któż nie wspomina ciepło nieudanych, acz zabawnych wakacji rodziny Grinswoldów? I któż na wieść o kontynuacji rodzinnej tradycji w kolejnym pokoleniu nie pomyślał, by szybko pobiec z rodziną do kina? Ale tutaj pojawia się ostrzeżenie, bo czy to aby na pewno film dla całej rodziny? A jeśli nie to dla kogo? Znakomicie zapowiadająca się obsada jest jedyną rzeczą, która niweluje rozmiar niesmaku zaprezentowanego w tej „komedii”. Komedii w cudzysłowie, bo do śmiechu raczej nie jest, ale więcej pojawia się zaskoczenia i niesmaku.
Krótko mówiąc, każdy kolejny dowcip padający w filmie „W nowym zwierciadle: wakacje” to suchar, próbujący na siłę wzbudzić śmiech i to tak bardzo na siłę, że aż przekracza granice dobrego smaku i choć w tego rodzaju produkcjach smak nie jest najważniejszy, to w tym przypadku została przekroczona granica granic. Może sam scenariusz nie jest najgorszą rzeczą w tym filmie, ale debiutujący w roli reżysera – Jonathan Goldstein i John Francis Daley nie zdali tego egzaminu śpiewająco. W komedii nie chodzi o to, czy jest smaczna, czy niesmaczna, ale żeby była śmieszna, a ta po prostu taka nie jest, pomimo wielu ciekawych pomysłów, jak choćby niekonwencjonalne auto, którym w wakacyjną podróż wybiera się nowe pokolenie Griswoldów. Zabrakło polotu i lekkości w poprowadzeniu fabuły. Akcja jest nieco ociężała, a dialogi wyciągnięte do tego stopnia, że gdy następuje pointa, przestaje być zabawnie. Ale tak to już jest, że jedni potrafią opowiadać dowcipy, a inni nie. Z ust jednych nawet suchar potrafi rozśmieszyć, a z ust innych dobry dowcip może zostać spalony.
Występujący w roli ojca rodziny Ed Helms, znany przede wszystkim z naprawdę zabawnej kreacji w „Kac Vegas”, tu swoją rolę odgrywa mało aktywnie. Jest po prostu bierny i drętwy, a przecież jego filmowy ojciec – Clark Griswold – znakomity Chavy Chase (także gościnnie występujący w filmie) stworzył postać wręcz kultową – fajtłapowatego ojca, który zabiera rodzinę na wakacje życia. Ed Helms w roli Rusty Griswolda – głównej postaci filmu, wypada blado na tle postaci drugoplanowych, a szczególnie niewielkiej roli Chrisa Hemswortha i to bynajmniej nie za sprawą jego imponującego kaloryfera. Najlepiej i najprawdziwiej z całej rodziny Griswoldów prezentuje się ich młodszy syn – Kevin (Steele Stebbins), który tworzy postać z najbardziej realistycznym podejściem do rzeczywistości. To dziecko, jako jedyne ratuje ten film przed uznaniem go za totalnie głupi, bo jego filmowy sarkazm jest odzwierciedleniem odczuć widza.
Trudno właściwie stwierdzić do kogo ten film jest skierowany? Nadmiar świńskich żartów i wulgaryzmów, a także niecenzuralnych obrazków, jakoś nie kwalifikuje go na kino stricte familijne, a z drugiej strony nie jest to nawet dobra rozrywka dla dorosłych. Poziom intelektualny filmu jest bardzo niski i zamiast operować błyskotliwą ripostą, na siłę próbuje wymusić śmiech u widza – co nóż to większymi obrzydliwościami, jak choćby kąpiel całej rodziny w ludzkich fekaliach. Nie byłoby sprawy, gdyby to było, choć odrobinę śmieszne, jak znany z obrzydliwości film „Głupi i głupszy”, który jest prawdziwym fenomenem z równie udaną kontynuacją po latach.
Nie widzę szczególnego powodu, by bronić ten film – z całym szacunkiem i sentymentem dla poprzednich części perypetii rodziny Griswoldów. To był zdecydowanie nieudany skok z wykorzystaniem tak znakomitej trampoliny, jaką była seria „W krzywym zwierciadle” z Chevy Chase'em.