W 2001 roku do kin wszedł film „Szybcy i wściekli” w reżyserii Roba Cohena. Szybkie samochody, piękne kobiety i duet Paul Walker - Vin Diesel zapewniły jego twórcom zysk przekraczający 200 milionów dolarów. Na sequel czekaliśmy dwa lata - obraz „Za szybcy, za wściekli”, mimo iż zdecydowanie słabszy od poprzednika, a do tego z samym Walkerem, jeszcze poprawił wynik finansowy oryginału. Stało się więc oczywiste, że to nie koniec serii. Kolejna część - „Szybcy i wściekli: Tokio Drift”, nie odniosła już jednak tak spektakularnego sukcesu, słabo radząc sobie głównie w rodzimych Stanach Zjednoczonych. Czy był to efekt znużenia widzów ciągłym oglądaniem tego samego, czy może raczej zupełnie zmienionej obsady, ciężko powiedzieć. W każdym bądź razie producenci jeszcze raz spróbowali wyciągnąć od ludzi trochę kasy, sięgając po sprawdzony pomysł i sprawdzoną ekipę. I już w kilka dni po premierze można stwierdzić, że im się udało.
„Szybko i wściekle”, bo tak zatytułowana jest najnowsza część, to kontynuacja oryginału sprzed ośmiu lat. Warto więc przed wypadem do kina zapoznać się z filmem Cohena, choć nie jest to konieczne - z kilku dialogów bez problemu można domyślić się przebiegu najważniejszych wydarzeń z „jedynki”. Dominic Toretto (Vin Diesel) i Letty (Michelle Rodriquez) ukrywają się przed wymiarem sprawiedliwości na Dominikanie, gdzie dorabiają sobie między innymi rabując cysterny z paliwem. Kiedy policja trafia na ich trop, Dom pakuje swoje rzeczy i opuszcza ukochaną, chcąc uchronić ją przed aresztowaniem. Nie zdaje sobie wtedy sprawy z tego, że po raz kolejny przyjdzie mu zobaczyć Letty na jej pogrzebie. Zdruzgotany po śmierci swojej miłości powraca do Los Angeles, gdzie na własną rękę stara się ukarać winnych jej śmierci. Doprowadza to do jego spotkania z Brianem O'Connerem (Paul Walker) - policjantem, który poszukuje tego samego człowieka, niejakiego Bragę, handlarza narkotyków. Jedyną możliwością zbliżenia sią do narkotykowego bossa jest wygranie nielegalnego wyścigu, do którego obaj mężczyźni przystępują.
„Szybko i wściekle” to typowe kino „popcornowe”, tak więc fabuła odgrywa w nim rolę drugoplanową. Reżyser i scenarzyści byli niestety tego samego zdania i filmową historię znów potraktowali jak zło konieczne. Sporo w niej niedociągnięć czy przegięć, ale w ogólnym rozrachunku i tak nie ma to zbyt dużego wpływu na odbiór filmu (pod warunkiem, że wiemy, na co idziemy do kina). Strzałem w dziesiątkę okazał się za to powrót do oryginalnej obsady. Diesel i Walker, którzy osiem lat temu stworzyli bardzo udany ekranowy duet i tym razem poradzili sobie bardzo dobrze. Największa w tym zasługa tego pierwszego, który od dłuższego już czasu wyjątkowo dobrze radzi sobie w rolach twardziela ze specyficznym poczuciem humoru („Kroniki Riddicka”, „xXx”, „Babylon A.D”). Ponowne wcielenie się w Dominica nie przysporzyło mu więc zbyt dużych problemów. To jednak nie on odgrywa najważniejszą rolę w „Szybko i wściekle”, bo ta przypada oczywiście samochodom i efektownym pościgom. Tych jest w filmie kilka i na pewno nie można odmówić im widowiskowości. Świetna jest przede wszystkim otwierająca film sekwencja z rabunkiem paliwa z pędzącej cysterny, której obszerny fragment można już było zobaczyć w polskim zwiastunie. Dalej jest nieco gorzej, a to za sprawą montażu, który bardziej pasuje do teledysku niż filmu kinowego. Twórcy jednak postanowili dopasować się do obowiązujących od jakiegoś czasu trendów, w myśl których im mniej widać, tym lepiej. Całość prezentuje się jednak naprawdę dobrze - jest szybko, jest wściekle, jest głośno. Czyli dokładnie tak, jak miało być.
„Szybko i wściekle” jako kino rozrywkowe prezentuje się naprawdę przyzwoicie i swoją rolę spełnia bardzo dobrze. Film jest zdecydowanie lepszy od dwóch poprzednich części, ale oryginałowi, który ma tę przewagę, że był pierwszy, raczej nie dorównuje. Mimo tego fanom serii spodoba się na pewno, a i nowych miłośników szybkiego i wściekłego kina zapewne zdobędzie całkiem sporo. Od dawna nie jest bowiem tajemnicą, że najlepiej sprzedają się filmy, podczas których myślenie nie jest wskazane.