Ten komediodramat obyczajowy jest kontynuacją nominowanego do Oscara filmu „Jak w niebie” z 2004 r. Podobnie jak poprzednio akcja filmu toczy się w niewielkiej miejscowości na dalekiej północy Szwecji. Tym razem mamy do czynienia z analogiczną historią, ale opowiedzianą z perspektywy Leny. To przebojowa wokalistka muzyki country, która daje koncerty na żywo, nawet pomimo zaawansowanej ciąży. Wkrótce na świat przychodzi jej syn, owoc związku z Danielem, dyrygentem i kompozytorem, który niedawno zmarł. W miejscowości zamiera życie parafii, coraz mniej ludzi przychodzi na nabożeństwa, a miejscowy pastor zapija smutki alkoholem. Grozi mu utrata stanowiska. Zwraca się więc pewnego dnia do Leny z prośbą, by reaktywowała chór przykościelny, tak jak niegdyś jej tragicznie zmarły partner. Energiczna optymistka zabiera się do działania, a efekty będą imponujące.
„Niebo na ziemi” to opowieść o lokalnej społeczności, w której życie nie jest usłane różami. Przede wszystkim trudne są warunki egzystencji. Lena zmaga się z rozmaitymi problemami. Nie jest majętną osobą, wiele rzeczy brakuje i jej i dziecku. Jeszcze bardziej doskwiera jej sąsiedzka zawiść, pesymizm i arogancja niektórych mężczyzn granicząca z agresją. Podczas trudnej wyprawy do szpitala, rodząca kobieta dostaje w twarz od miejscowego osiłka. Kiedy podejmuje próby reaktywacji chóru, próbuje je udaremnić inny męski czarny charakter. Pastor, który winien być wzorem cnót wszelakich, jest pijakiem, któremu na szczęście udaje się z czasem opanować nałóg. Nowy wybranek Leny jest z kolei typem bardzo nijakim, rozmazanym i rzewnym. Brakuje mężczyzn z krwi i kości. Jest natomiast prawdziwa kobieta.
Obraz porusza kwestie religijne. Ukazuje odchodzenie szwedzkiego społeczeństwa od kościoła. W „Niebie na ziemi”, jak sam tytuł wskazuje, sprawy wiary traktowane są przyziemnie. Nie ma miejsca na niebo po śmierci, w innym wymiarze, jest na nie czas tu i teraz, nawet wtedy, gdy miejscowy kościół znów zaczyna tętnić życiem. Sama bohaterka mówi w filmie, że kościoła nie lubi, co więcej pozwala sobie w świątyni na zaskakujące zachowania.
Pollak sięgając do sprawdzonej metody, próbuje opowiedzieć historię o sile miłości i wielkiej mocy muzyki. Nie do końca się to udaje. Owszem powstała dość ciekawa bajka, ale mało przekonująca i zbyt wielowątkowa. Obraz jest schematyczny i przewidywalny. Jego zaletą jest to, że napawa optymizmem, kreuje atmosferę sielanki. To poczucie podkreślają piękne pejzaże północnej Szwecji. Natomiast na kolejny minus należy zaliczyć fakt, iż film jest trochę za długi.