Ostatnimi czasy do łask zaczęły wracać kultowe już film. Twórcy filmowi postanowili powrócić do korzeni i zabrać się za kilka znanych i lubianych przez widzów produkcji. Mieliśmy już kontynuację „Parku Jurajskiego”, niedawno, po dwudziestu latach, swoją premierę miała druga część „Dnia Niepodległości”, a w tym miesiącu postanowiono uraczyć nas odgrzebaniem historii znanej z „Pogromców duchów”. Może nie remakiem jako takim, ale nową starą historią. Brzmi skomplikowanie? Zaraz wszystko się wyjaśni.
Erin dawno temu popełniła pewien błąd – wydała książkę, w której potwierdza istnienie duchów. Była wtedy młoda, ona i jej przyjaciółka, Abby, chciały pokazać światu, że zjawy to nie tylko fantastyczny wymysł. Po wydaniu pozycji drogi koleżanek rozeszły się, a Erin zaczęła myśleć o naukowej karierze. I szło jej całkiem dobrze, miała przed sobą poważny awans, dopóki do drzwi jej sali wykładowej nie zapukał dziwny gość, który twierdził, że jego muzeum jest nawiedzone. Czy Erin da się skusić przygodzie? Czy ona i Abby pokonają ducha?
Jeszcze przed rozpoczęciem prac nad „Ghostbusters. Pogromcy duchów” sporo kontrowersji, zwłaszcza u przedstawicieli brzydszej płci, wywołał fakt, że głównymi bohaterkami filmu są same kobiety. Oryginalna historia to opowieść o walce czterech mężczyzn z przedstawicielami sił paranormalnych, tym razem twórcy produkcji postanowili całą potyczkę złożyć na barki kobiet. I nie wszystkim ten pomysł się spodobał. A szkoda, bo ocenianie produkcji przez pryzmat płciowości to bardzo zaściankowe podejście do tematu. Zwłaszcza że obsada naprawdę poradziła sobie z udźwignięciem schedy po poprzednikach.
Cztery kobiece postaci to cztery różne charaktery – każda ma swoje wady i zalety, inaczej patrzy na świat i całą tę historię z duchami. Oczywiście wszystkie ich decyzje i reakcje zostały przerysowane – w końcu mamy do czynienia z komedią. Wprawdzie pojawia się w niej sporo duchów, ale jednak największy nacisk kładzie się na komizm.
A tego pojawia się go całkiem sporo – postaci, sytuacyjny czy słowny. Choć trzeba przyznać, że nie wszystkie panie okazały się tak samo ciekawe i zabawne. Prym wiodą Melissa McCarthy, czego można się było spodziewać, w końcu komedie to jej tlen, oraz Kate McKinnon. Pozostałe dwie bohaterki bywają zabawne, ale ich rola jakoś nie zapada widzowi w pamięci. A jedyny rodzynek w produkcji, Chris Hemsworth? Kevin, czyli grana przez niego postać, jest bardzo zabawna i miejscami kradnie show, ale tylko miejscami, bo jednak w przypadku tego bohatera sprawdza się stara mądrość „co za dużo, to niezdrowo”. Momentami głupota tego charakteru przekracza wszelkie granice – nikt nie jest tak nierozgarnięty, nawet w komediach.
„Ghostbusters. Pogromcy duchów” dają radę – trudno nazwać ten film pomyłką roku. Jest zabawnie, duchy wyglądają „przerażająco”, a fabuła nie okazuje się typową zapchajdziurą. Wieść niesie, że ma powstać druga część przygód czwórki bohaterek. I dobrze, bo ten film zdecydowanie zasługuje na uwagę.