To było nieuniknione. „Need for Speed”, seria gier wyścigowych wydawana od pierwszej połowy lat 90. XX wieku, w końcu trafiła do kin. W zamyśle studia Dreamworks, ekranizacja popularnej gry komputerowej miała być widowiskową, łatwą i przyjemną rozrywką. Plan został wykonany w 100%.
Historia w „Need for Speed” jest prosta oraz chwytająca za serce, czyli to, co Hollywood i widzowie kochają najbardziej. Tobey Marshall (Aaron „Yeah Bitch” Paul), znakomity kierowca rajdowy, po wyjściu z więzienia pragnie oczyścić swoje dobre imię i zemścić się na człowieku, który odebrał mu wszystko. By tego dokonać musi zakwalifikować się do najbardziej prestiżowego, nielegalnego wyścigu w USA - De Leon.
W świecie „Need for Speed” wszystko jest biało-czarne, jak w klasycznym westernie, jedynie zmieniły się konie. Tym razem są to konie mechaniczne. Jest klasyczny podział na dobrych i złych bohaterów. Od pierwszej minuty filmu obdarzamy sympatią głównego bohatera i jego zespół, a potem nieustannie trzymamy kciuki za powodzenie ich misji. W tym jednoznacznym świecie nie ma miejsca na dylematy czy rozważania, w końcu tutaj liczy się tylko prędkość. Ten uproszczony obraz, jak i czasami wykorzystane tanie chwyty (najlepszym przykładem jest tutaj morska latarnia) by rozczulić widza, nie są w stanie popsuć seansu. Podobnie rzecz się ma ze zbyt długim wstępem. Jednakże, gdy zaczyna się prawdziwa akcja, „Need for Speed” trzyma w napięciu. Bo film w reżyserii Scotta Waugha to przede wszystkim bardzo dobra realizacja strony formalnej i wizualnej. Wyczuć w „Need for Speed” fascynacje twórców samochodami. Samochody są piękne i szybkie, a wyścigi, czy też pościgi zapierają dech w piersiach. Warto wspomnieć, że twórcy zrezygnowali z komputerowych efektów specjalnych, a wszystkie sekwencje wyścigów zrealizowane zostały na planie filmowym przez ekipę kaskaderów.
Film ogląda się także z przyjemnością, dzięki aktorom. I choć Aaron Paul totalnie nie pasuje swoim emploi do przystojniaka rozbijającego się superszybkimi brykami, to ma w sobie tyle wdzięku, że przymykamy na to oko. Paul chyba sam ma tego świadomość i gra z dużym przymrużeniem oka. W końcu Jessemu Pinkmanowi można wybaczyć wszystko. Partneruje mu, moje niedawne odkrycie, cudownie zakręcona Imogen Poots. Brytyjka o niesamowicie hipnotycznych oczach i wspaniałym charakterystycznym głosie w roli Julii, jest świeża, zabawna oraz przeurocza. Miedzy nią a Paulem jest duża chemia, w związku z czym potyczki słowne ich bohaterów są przekomiczne i smakowite (tych dwoje spotkało się także na planie świetnej czarnej komedii - „Nauki spadania”, gdzie możemy odnaleźć podobną chemie pomiędzy bohaterami, których kreują). Na drugim planie „Need for Seped” odnajdziemy niby mrocznego Dominica Coopera, ześwirowanego Michaela Keatona i bezbarwną Dakotę Johnson (fani „Pięćdziesięciu twarzy Greya” szykujcie się na bolesne rozczarowanie).
Wartkie tempo akcji; świetny, nieskomplikowany humor; słodki wątek miłosny, postacie, których nie da się nie lubić, zabójczo szybkie auta i energetyczna ścieżka dźwiękowa, w tym utwór Linkin Park „Roads Untraveled” sprawiają, iż „Need for Speed” to moja tegoroczna guilty pleasure. Kino rozrywkowo-widowiskowe.
Wydanie DVD zawiera dodatkowo 10-minutowy reportaż pod tytułem „Szybkie tempo”, ukazujący w jaki sposób przygotowywane zostały sceny wyścigów. Będziemy również mogli się przekonać, który z dwójki głównych aktorów (Aaron Paul, Dominic Cooper) lepiej czuje prędkość za kółkiem superszybkiego samochodu. Film możemy obejrzeć w wersji oryginalnej, z napisami lub lektorem.