Powieść „Nie mów nikomu” przyniosła w 2001 roku sławę Harlanowi Cobenowi, obecnie jednemu z najbardziej cenionych pisarzy powieści kryminalnych. Niesamowicie wciągająca, zagmatwana fabuła, niespodziewane zwroty akcji i niespodzianki czekające niemal na każdej stronie to najważniejsze z jej zalet. Dlatego też dziwić może fakt, że tak długo trzeba było czekać na ekranizację najbardziej znanego dzieła Cobena. W końcu jednak, za sprawą Francuzów, po 5 latach od pojawienia się na rynku wydawniczym powieści, na dużych ekranach zawitał film „Nie mów nikomu” w reżyserii Guillaume Caneta. Czy spełnił oczekiwania fanów książki, czy też podzielił los większości ekranizacji, wyraźnie odstając od swojego literackiego pierwowzoru?
Akcja filmu, z książkowego Nowego Jorku, przeniesiona została do Paryża. Alexander Beck, pediatra, wraz ze swoją żoną Margot spędza romantyczne chwile w domku nad jeziorem. Bardzo szybko wspólny wyjazd zamienia się jednak w najgorszy koszmar - Alex zostaje pobity, a jego żona zamordowana. Po 8 latach, w trakcie których lekarz nie potrafił pogodzić się ze śmiercią ukochanej osoby, sprawa powraca. Nad jeziorem odnalezione zostają ciała dwóch mężczyzn, prawdopodobnie związanych z wydarzeniami sprzed lat, a co gorsza policja zaczyna podejrzewać, że Alexader ma coś wspólnego ze śmiercią swojej małżonki. Jakby tego było mało, w rocznicę najgorszego dnia w swoim życiu Alex otrzymuje anonimowego e-maila, z którego wynika, że Margot wciąż żyje.
Historia opowiedziana w filmie jest naprawdę ciekawa i zaskakująca, co jest oczywiście zasługą Cobena i jego powieści. Film to jednak nie książka i rządzi się swoimi prawami, stąd też przeniesienie akcji do stolicy Francji, które nie jest jedyną zmianą w porównaniu z oryginałem. Oprócz pozornych szczegółów, jak na przykład zmiana płci jednego z bohaterów (swoją drogą kompletnie dla mnie niezrozumiała), zmianie uległ też jeden z kluczowych elementów - zakończenie. Czy przedstawienie finału książkowego wiązałoby się ze znacznym przedłużeniem czasu trwania filmu? Ciężko powiedzieć. Nie mogę także stwierdzić, że filmowe zakończenie jest złe, tym bardziej, że w końcu i tak prowadzi do takiego samego rozwiązania całej zagadki - tyle, że nieco inną drogą. Mimo to zwolennicy książki mogą się poczuć trochę zawiedzeni.
Nie zmiany w fabule zadecydowały jednak o tym, że w moich oczach film nie sprostał zadaniu i nie zbliżył się do poziomu swojego literackiego pierwowzoru. Książka Cobena wciągała, akcja toczyła się w niesamowitym tempie ciągle zaskakując czytelnika czymś nowym. W filmie francuskiego reżysera tego tempa brakuje, nie ma tych emocji. Konwencja przyjęta przez Caneta zbliża film bardziej w stronę romansu, niż thrillera. Zbyt duży nacisk położono w nim na ukazanie niewątpliwie wielkiego uczucia jakim bohater daży swoją żonę, jako dodatek traktując resztę. Nawet w momentach, w których akcja przyspiesza, towarzyszy jej dość monotonna i zbyt spokojna muzyka, czasami w ogóle nie pasująca do rozgrywających się wydarzeń. I choć czasami rzeczywiście pozwala ona wczuć się w ten romantyczny klimat, to jednak nieraz przydałby się jakiś mocniejszy, agresywniejszy dźwięk.
Mówiąc o „Nie mówi nikomu” nie można jednak zapomnieć o osobach, które nie czytały książki. Czy w ich oczach film wypadnie lepiej? Na pewno. Jest on bowiem, mimo kilku widocznych mankamentów, całkiem nieźle zrealizowanym kryminałem, z ciekawą fabułą i świetną rolą François Cluzeta. To właśnie gra francuskiego aktora jest jego największą zaletą - świetnie oddał on charakter i determinację książkowego bohatera.
Ekranizacja bestsellerowej powieści amerykańskiego pisarza nie wypada źle, choć do książki dużo jej brakuje, przez co jej fani mogą poczuć się zawiedzeni. Jeśli jednak spojrzeć na nią obiektywnym okiem, Canet nakręcił całkiem niezły film, który spodoba się przede wszyskim miłośnikom francuskich kryminałów oraz osobom, które nie czytały pierwowzoru. Jeśli ktoś się rozczaruje, pozostanie mu czekanie na kolejną ekranizację jednej z powieści Harlana Cobena, bo jestem przekonany, że prędzej czy później takowa się pojawi.