„Cuda”, włoski kandydat do ubiegłorocznej Złotej Palmy na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes, to rysowany delikatną kreską obraz o wchodzeniu w dorosłość, osadzony na głębokiej włoskiej prowincji (który jednak równie dobrze mógłby rozgrywać się w dowolnym miejscu na ziemi).
To opowieść o włosko-niemieckiej rodzinie pszczelarzy, rządzonej twardą ręką przez antypatycznego i porywczego ojca – Wolfganga, która funkcjonuje na obrzeżach społeczeństwa, z daleka od cywilizacji, opierając się na wytwarzanych przez siebie produktach. Prowadzone przez nich życie jest równie proste i prymitywne jak otoczenie, w którym przebywają – z jednej strony mamy ciężką i nieustającą pracę, w której biorą udział wszyscy członkowie rodziny, łącznie z dziećmi, z drugiej wolność, równość i surowe piękno otaczającej ich przyrody.
W centrum tej osobliwej i momentami dość niekomfortowej dla widza opowieści znajduje się najstarsza córka, Gelsomina, która stanowi spoiwo łączące wszystkie elementy w całość i która także okaże się katalizatorem dramatycznych przemian. Ta kilkunastoletnia dziewczynka (odtwarzana koncertowo przez Marię Alexandrę Lungu) jest najdojrzalszą postacią w całym filmie – z jednej strony obserwujemy jej poczucie odpowiedzialności zarówno za trzy młodsze siostry, pszczoły, którymi zajmuje się bez słowa skargi, jak i przyjętego do pomocy chłopca oraz ogromną chęć sprostania oczekiwaniom ojca, z drugiej widzimy, że mimo wszystko jest to zwykła dojrzewająca nastolatka, która tęskni za pierwszymi romansami i pragnie od życia „czegoś więcej”. To rozerwanie pomiędzy dwoma światami będzie miało nieodwracalne konsekwencje, kiedy Gelsomina zdecyduje się sprzeciwić ojcu i zgłosi rodzinę do dziwacznego telewizyjnego konkursu, wytrącając tym samym wszystkich z ich wygodnych kolein i udowadniając, że tak naprawdę to ona jako jedyna potrafi zmierzyć się z nieprzewidzianymi okolicznościami. Idea konkursu „Wiejskie cuda” poszukującego „najbardziej tradycyjnej rodziny”, promowanego przez piękną, kiczowato ucharakteryzowaną aktorkę (Monica Bellucci), jest żenująco-zabawna, a sceny, w których do ostatecznej rozgrywki stają dwie rodziny, próbujące „sprzedać” swoje produkty w jak najbardziej efektowny sposób świetnie pokazuje zagubienie pozornie pewnego siebie i przebojowego Wolfganga w zetknięciu z obcym mu światem rozrywki. To Gelsomina ze swoim „pszczelim pokazem” uratuje sytuację, pomagając ojcu zachować resztki godności.
Reżyserka filmu, Alice Rohrwacher zdecydowanie bardziej skupia się na nastroju niż fabule, zderzając świat tradycyjnych wartości i prostoty rodziny farmerów z kolorowym i głośnym, ale jednocześnie sztucznym i tandetnym telewizyjnym blichtrem. Sposób pokazania życia pszczelarzy jest jednocześnie bliski konwencji paradokumentu (fantastyczne sceny zbierania miodu, czy przenoszenia roju pszczół z drzewa z powrotem do ula), jak i chwilami zaskakująco surrealistyczny, jak w scenach, kiedy Wolfgang śpi na podwórku, w pełni posłanym łóżku, czy też, kiedy za całe zarobione pieniądze kupuje żywego... wielbłąda, w ostatniej próbie odzyskania względów najstarszej córki. Wiele elementów wprowadzonych przez reżyserkę pozostaje niewyjaśnionych (do końca nie dowiadujemy się np., kim jest żyjąca z rodziną Coco), jednak wydaje się, że są one raczej zachętą dla widza, aby sam wypełnił luki w sposób, który najbardziej mu odpowiada.
„Cuda” to dziwny obraz i myślę, że jego jednocześnie najmocniejszą i najsłabszą stroną jest niewielkie emocjonalne zaangażowanie twórców w przedstawianą historię. Cały czas bowiem obserwujemy tę specyficzną rodzinę z zainteresowaniem, ale bez poczucia bliskości, trochę jakbyśmy podglądali przedstawicieli innego gatunku. Reżyserka w sprawny sposób łączy twardą wiejską rzeczywistość z absurdem, przez cały film balansując na pograniczu jawy i snu, ale jednocześnie nie porusza widza na tyle, żeby bez wahania zanurzył się w ten fantazyjny świat. Dlatego w mojej ocenie „Cuda” są bardziej interesującym eksperymentem, niż obrazem, do którego chciałabym wrócić.