Oglądanie japońskiego pierwowzoru
„Nieodebranego połączenia” było dla mnie ciężką próbą. Swoje zdanie na temat tego „dzieła” dobitnie wyraziłem w recenzji, którą można przeczytać
tutaj. Nie przypuszczałem, że wkrótce ponownie przyjdzie mi stawić czoła morderczej komórce...
Dzwoni telefon komórkowy. Sygnał połączenia jest jednak jakiś inny, nietypowy. Odbiorca odsłuchując nagranie na poczcie głosowej słyszy swój głos – pełen lęku, przerażenia, zwiastujący śmierć. Jakby tego było mało, wiadomość pozostawiona jest z datą przyszłą. Dalszy rozwój wypadków zna każdy, kto oglądał „Krąg”...
Porównań z oryginałem ciężko uniknąć. Fabularnie rzecz jasna filmy te są bardzo podobne, różnią się jedynie kilkoma detalami – głównie natury kulturowej – tak na wszelki wypadek, by amerykańska widownia łatwiej przyswoiła obraz. Owszem, jest coś jeszcze – nieco inne zakończenie. Prostsze, nie pozostawiające wątpliwości. Widocznie twórcy uznali, że wersja zaproponowana przez Takashi Miike będzie zbyt trudna i niezrozumiała w kraju Myszki Miki ;)
Przechodząc do sedna zaznaczam, że amerykański remake nie jest dobrym filmem. Nie jest, bo dobry być nie mógł, gdyż bazując na tak fatalnym pierwowzorze absolutnym mistrzostwem świata byłoby stworzenie ciekawej produkcji. To się nie udało, jednak przyznać muszę, że wersja zaproponowana przez twórców z Fabryki Snów bardziej przypadła mi do gustu. Tempo akcji jest tu szybsze, scenariusz (Andrew Klavan) bardziej spójny, a klimat odpowiednio mroczny. Niestety, to nie wystarczyło, by film uznać za chociażby przeciętny. Napięcie jest ledwie wyczuwalne, o chwilach budzących lęk nie wspominając. Jak jednak może być inaczej, skoro do przestraszenia widza stosuje się tak zgrane chwyty, polegające na krótkotrwałym natężeniu dźwięku towarzyszącemu pojawieniu się na ekranie ducha czy innego zjawiska...
Japońskie „Nieodebrane połączenie” zakończyło się na trzech częściach. Być może jestem zbyt wymagający licząc, że Amerykanie wykażą się większym rozsądkiem i dadzą już sobie spokój z historią morderczej komórki. Nie chciałbym bowiem ponownie oglądać lubianych przeze mnie aktorów (w tym przypadku Shannyn Sossamon i Edward Burns) w tak marnej produkcji. No ale filmy przecież nie są tworzone tylko dla mnie, a fanów „Nieodebranego połączenia” na pewno kilku się znajdzie...