Jeśli kobiety pochodzą z Wenus, a mężczyźni z Marsa, to skąd pochodzi Patrick „Kicia” Braden, bohater(ka) filmu „Śniadanie na Plutonie”? Odpowiedź nie jest aż tak trudna. Pochodzi z małego miasteczka na południu Irlandii. Jako niemowlę Patrick zostaje porzucony przez matkę na schodach kościoła. Od tego czasu zacznie poszukiwać akceptacji, zrozumienia, prawdziwej miłości i kobiety widmo, a to wszystko z szarpaną niepokojami społeczno-politycznymi Irlandią i pulsującym rewoltą obyczajowo-seksulaną Londynem w tle.
Neil Jordan po raz kolejny pozostaje wierny sobie. W dodatku widać wpływy innych twórców, takich jak Todd Haynes. Scena podrzucenia dziecka na schodach w baśniowo-sielankowej konwencji przywodzi na myśl początek genialnego filmu „Idol”. W „Śniadaniu na Plutonie” reżyser porusza tematy, które łatwo wskazać w jego dotychczasowej twórczości („Gra pozorów”, „Chłopak rzeźnika”). Irlandia skąpana w krwi i odłamkach bomb oraz transseksualizm to ryzykowne połączenie, ale Jordan radzi sobie z nim doskonale.
„Śniadanie na Plutonie” jest bardzo bajkowym filmem, jeśli chodzi o samą formę i kompozycję wizualną. Klamra kompozycyjna złożona z lekko kiczowatego, ale jakże optymistycznego szlagieru „Sugar Baby Love” i dwóch gadających ptaszków wzmaga to wrażenie. Poza tym to właśnie Kicia jest narratorem tej 36-aktowej opowieści o swoim życiu, a to, że ma niezwykle bujną, trochę perwersyjną i infantylną wyobraźnię widać w scenie pisania opowiadania szkolnego. Ten nierzeczywisty, wykreowany świat Kici doskonale broni się przed prawdziwym brutalnym życiem. To wyjątkowa istota. Od dziecka kocha sukienki, buty na wysokich obcasach i szminkę na swych ustach. Jest kobietą uwiezioną w ciele mężczyzny. Ale w tym ciele uwięzione jest także zagubione dziecko. Dlatego jej „problemy” z płcią, nie są dla niej najważniejsze. Kicia akceptuje siebie. Jej problemem jest poszukiwanie swojego wyimaginowanego życia. W tym poszukiwaniu bohaterka jest naiwna, bezkompromisowa, samolubna, czasem aż zanadto irytująca, ale zawsze prawdziwa i szczera. Ale bohaterka dojrzewa i odnajduje w końcu to, czego szukała, ale w zaskakującej formie. Scena alternatywnej spowiedzi, gdzie Kicia w końcu ukazuje swoją prawdziwą twarz czy spotkania z kobietą widmo, stanowią przeciwwagę dla tej osoby, która martwi się oczkami w rajstopach, gdy koło niej leżą ofiary zamachu. W tej trudnej roli doskonale odnalazł się Cillian Murphy, który bawi, wzrusza, a czasem nas zwyczajnie denerwuje. Zachwyt nad kreacją Murphy’ego nie polega na tym, że świetnie chodzi na wysokich obcasach i doskonale wygląda w sukienkach, a na tym, że stworzył postać złożoną z przeciwieństw, które wcale nawzajem się nie eliminują, a zwyczajnie się uzupełniają. To jego film. To jego popis umiejętności aktorskich i dystansu do siebie.
„Śniadanie na Plutonie” jest filmem odważnym, bezkompromisowym, a zarazem aplikującym dużą dawkę trudnego optymizmu, humoru oraz bardzo dużego ładunku emocjonalnego. Neil Jordan nakręcił obraz o inności, permanentnym pragnieniu akceptacji i bezpieczeństwa w świecie, który rządzi się przemocą, okrucieństwem i niezrozumieniem. Cóż, czasem najlepszym wyjściem jest ucieczka w świat marzeń. Nawet, gdyby był on na Plutonie. Warto.