Remake „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” z 2003 roku cieszył się dużym powodzeniem, zarabiając na świecie przeszło 100 mln $. Dodać trzeba, że był to wynik zasłużony, bo (mimo schematyczności fabuły i irytującej orientacji kamery na wdzięki Jessiki Biel) film posiadał niezły, „duszny” klimat, co uważam za jego największą zaletę. Oczywistym było więc kontynuowanie tej formy, choć już przez innych twórców (za kamerą stanął Jonathan Liebesman). Efektem jest opowieść o początkach zbrodniczej działalności rodziny Hewittów, z Leatherface’em (Andrew Bryniarski) w roli głównej.
Słowo „początek” w tytule zobowiązuje, zatem film zaczyna się od narodzin fanatyka piły mechanicznej. Na świat przyszedł on w rzeźni, po czym porzucony, trafił pod opiekuńcze skrzydła Hewittów. Dzieciństwa szczęśliwego raczej nie miał, koledzy też za nim nie przepadali. Z wiekiem podjął pracę w znajomej rzeźni, gdzie mógł do woli szlachtować zwierzątka. Kłopoty zaczęły się, gdy zakład zdecydowano zamknąć. Thomasowi się to nie spodobało, chwycił zatem za piłę mechaniczną i ruszył przed siebie...
Brzmi to niezbyt mądrze i... takie też jest. Reszta filmu to już kopia „Masakry” 2003. Znów ofiarami są młodzi, piękni i zakochani, podróżujący przez Teksas. I znów nie docierają do celu... Po drodze bowiem mają wypadek, dzięki czemu poznają samozwańczego szeryfa Hoyta (R. Lee Ermey), co oznacza przecież poważne tarapaty. Jak też się możemy domyśleć, w niecnych celach zabiera on młodych ludzi do swojej posiadłości. W ślad za nimi wyrusza Chrissie (Jordana Brewster), która (dzięki zbiegowi okoliczności) umknęła uwadze szeryfa. Uratować przyjaciół jednak nie będzie jej łatwo, gdyż na miejscu czeka spragniony wrażeń Thomas...
Tak w skrócie przedstawia się fabuła. W oczy rzuca się to, iż „Początek” jest bardziej krwawy od remake’u z 2003 roku, co zapewne usatysfakcjonuje fanów gore. Pozostali, liczący na dobry horror, raczej będą zawiedzeni. Film jest schematyczny do bólu, niczym nie zaskakuje, a przecież mamy prawo wymagać od horroru czegoś więcej, niż tylko rozlewu krwi. Owszem, oprócz fizycznego znęcania się, widzimy też psychiczne dręczenie jednego z bohaterów, który został zmuszony, by patrzeć na maltretowanie przez szeryfa swojego brata. To jednak tylko wyjątek potwierdzający regułę. A zatem jest masakra... i nic ponadto.
Zaryzykuję stwierdzenie, że pierwszoplanową postacią jest tutaj szeryf Hoyt. Mogłoby się to wydawać słusznym zabiegiem, w końcu w „Masakrze” 2003 była to postać chyba nie mniej przerażająca niż sam Leatherface. W „Początku” stara się on być też dowcipny, niestety z kiepskim efektem. W moim odczuciu szeryf „zmonopolizował” film, przez co widzowie mogą się z nim niejako oswoić, a w rezultacie przestaje on wzbudzać niepokój bądź strach. Co nie znaczy, że R. Lee Ermey zagrał słabo, bo to w końcu świetny aktor (rewelacyjna rola w „Full Metal Jacket”). A skoro mowa o odtwórcach głównych ról, zastanawia mnie, czy ofiarami psycholi zawsze muszą być atrakcyjne i seksownie ubrane dziewczyny oraz przystojni i umięśnieni chłopcy? Owszem, przyjemnie jest, gdy można na kimś zawiesić oko, ale wszystko ma swoje granice. Cóż, docelową grupę odbiorców „Masakry” pewnie w dużej mierze stanowiło pokolenie MTV (mimo ograniczenia wiekowego, ale kto teraz na to zwraca uwagę), więc powyższe pytanie jest raczej retoryczne...
Osobiście film do gustu mi nie przypadł, okazał się zbyt wtórny i przewidywalny, a czasami wręcz głupi (scena obcinania nóg Monty’emu). Scenarzyści (David J. Schow i Sheldon Turner) jakby woleli się posiłkować zgranymi schematami (chociażby z wersji z 2003 roku, której fabuła jest bardzo podobna), zamiast wymyślić coś nowego. Szkoda, bo to przecież niby jest „Początek”, ale potraktowany jednak po macoszemu. Całe dzieciństwo Leatherface’a pokazane jest w telegraficznym skrócie, a podłoża psychologicznego zachowania jego, jak i reszty rodziny próżno tu szukać. Bo to, że mieli pomieszane w głowach jest kiepskim tłumaczeniem.
Dobrze chociaż, że technicznie film prezentuje się przyzwoicie. Ciekawa jest scenografia, niezłe są zdjęcia, co skutkuje odpychającym i nieprzyjaznym obrazem teksańskiego odludzia. Te plusy nie przesłoniły jednak minusów, których „Początek” ma znacznie więcej.