Gdy miałam 11 lat na ekrany kin weszła bajka, która miała zmienić losy animacji. „Toy Story”, gdyż o tej bajce mowa, została całkowicie wykonana w technologii CGI (Computer Generated Images), co bardziej zwyczajnym językiem znaczy, że cały świat Andy’ego i jego zabawek został wykreowany w komputerze. Jednak gdy ponad 15 lat temu oglądałam „Toy Story” w kinie nie czułam tego przełomu, choć moje dziecięce oko zauważyło, że nie jest to standardowa animacja wykonana kreską. Co gorsza, ta bajka nawet mi się nie podobała. Jak przystało na małą dziewczynkę wolałam disneyowskie księżniczki, zakochane kundle, tęczowe kucyki i troskliwe misie. Poza tym rok wcześniej zachwyciłam się epicką historią Simby, animacją wszech czasów - „Królem Lwem”. Drugie (już dorosłe) podejście do „Toy Story” miało miejsce w erze, gdzie niepodzielnie królują bajki, które wiele zawdzięczają tej długometrażowej animacji z 1995 roku, czyli „Shrek”, „Epoka lodowcowa” czy „Madagaskar”, a mój odbiór „Toy Story” okazał się zgoła odmienny od tego z roku 1995.
„Toy Story”, jak sam tytuł wskazuje, to historia zabawek. Zabawek małego chłopca o imieniu Andy. W jego pokoju pod jego nieobecność beztroskie życie prowadzą: śliczna pasterka Bou z owieczkami, gubiący swoje części ciała Pan Bulwa, sprężynowy jamnik zwany Cienkim, przeuroczy i „prawie” przerażający dinozaur Rex, świnka skarbonka Hamm, Sierżant i jego żołnierzyki i wiele, wiele innych zabawek. Tej wesołej gromadki pilnuje nikt inny, jak szeryf Chudy, szmaciano-gumowa lalka, ukochana zabawka Andy’ego. W ten beztroski świat wkracza Buzz Astral, figurka astronauty z wszelkimi gadżetami, jakie mały chłopiec może sobie tylko wymarzyć. Ten Strażnik Wszechświata, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest tylko zabawką, zajmuje miejsce Chudego nie tylko w sercu Andy’ego, ale także w całej zabawkowej społeczności. Chudy postanawia pozbyć się przeciwnika, jednakże jego plany sprawiają, że i Buzz, i on mogą już nigdy nie ujrzeć Andy’ego, a co gorsza, trafiają w ręce psujki zabawek, Sida.
W tym miejscu mogłabym zacząć analizować i oceniać wszystkie elementy, z których składa się „Toy Story”, jednak jest to zbędne. To zwyczajnie doskonała bajka, którą polecam każdemu, i małemu, i dużemu miłośnikowi kina, tym, którzy już widzieli i tym, którzy jakimś cudem nie znają tej animacji. A okazja jest przednia, ponieważ „Toy Story” wraca do kin w 3D, i tak naprawdę ma wzmagać apetyt na zapowiedzianą na czerwiec premierę części trzeciej.
Tak więc, jeśli macie ochotę na chwilę z bajką, który łączy w sobie perfekcyjnie wykonaną animację, broniącą się doskonale nawet dzisiaj; z ponadczasowym przesłaniem, że przyjaźń czyni cuda, a każdy z nas, choć boi się nowego, musi być na nie przygotowany, bo nowe, choć niesie zmiany, to nie oznacza, że będą to zmiany na gorsze; niezwykle lekkie poczucie humoru; interesującą fabułę; fenomenalne postacie i jeszcze bardziej fenomenalne zestawienie ich charakterów; bezbłędne dialogi i niezapomniane kwestie („Buzz Astral do dowództwa”, „Na koniec świata i jeszcze dalej”); interesujące nawiązania do kinematografii (komu dywan w domu Sida nie kojarzył się z innym filmowym dywanem, na którym mały Danny, na małym rowerku płynnym ruchem jeździł po opustoszałym hotelu?); miłą dla ucha muzykę i wspaniały utwór „Ty druha we mnie masz”, który nuci się jeszcze długo po obejrzeniu filmu - to nie masz wyboru „Toy Story” jest dla Ciebie obowiązkowym seansem.
„Toy Story” to moja miłość od drugiego spojrzenia. Szeryf Chudy i Buzz Astral choć ani w połowie nie przypominają księcia z bajki, którym zachwycałam się w dzieciństwie, to dzisiaj jawią się jako jeden z najfajniejszych duetów w historii kina. Charyzmatyczni, przezabawni i niezapomniani. Z nimi kolejna podróż na „koniec świata i jeszcze dalej” byłaby czymś interesującym. Ja już bukuje bilet.