Nie planowałem obejrzenia tego filmu. Już pierwsze informacje o fabule wzbudziły moją niechęć i nieodpartą myśl, że będzie to nic innego, jak próba zarobienia łatwych pieniędzy dzięki „podczepieniu się” pod popularność „Piły” i „Hostelu”. Czyli że o żadnej oryginalności mowy być nie może, a co więcej, kopiowanie okaże się nieudolne? Cóż, strzał w dziesiątkę...
Pomysł na „Sadystę” wygląda następująco: jest psychopata (Pruitt Taylor Vince), którego osobliwym hobby jest porywanie kobiet i późniejsze znęcanie się nad nimi (choć w pierwszej scenie widzimy torturowanego mężczyznę, co kłóci się z późniejszymi wydarzeniami). Jest też i ofiara, czyli w tym przypadku znana modelka Jennifer Tree (Elisha Cuthbert). Żeby jednak bezbronne dziewczę nie czuło się samotne, w sąsiednim pomieszczeniu uwięziony został niejaki Gary (Daniel Gillies). W jakim to wszystko uczyniono celu? Zdradzę tylko tyle, że odpowiedź jest o wiele bardziej banalna niż można przypuszczać...
Prawda, że brzmi niezbyt zachęcająco? Zapewniam, że wygląda jeszcze gorzej. I tak oto widz jest niemiłosiernie katowany przez sadystyczną ekipę filmową, która serwuje tanie, wyeksploatowane i zbyt dobrze znane fanom kina grozy chwyty. Nie widzę wielkiego sensu w zgłębianiu tego tematu, gdyż film od początku do końca jest bardzo przewidywalny, a żeby tego było mało, fragmentów podnoszących tętno (bądź obrzydzających, co ostatnio jest w modzie) tutaj nie uświadczymy. Całość sprowadza się do kilkukrotnego przebierania się bohaterki w ciuszki dostarczane przez oprawcę, a także do daremnych prób ucieczki oraz romansu z kolegą zza szyby. Bardzo pomysłowe...
W moim odczuciu nic nie jest w stanie obronić tego filmu. Nuda wiejąca z ekranu, słabe aktorstwo, tragiczny scenariusz – oto części składowe „Sadysty”. A propos polskiego tytułu, kolejny już raz rodzimy dystrybutor pokazał klasę. Zdaję sobie sprawę, że chodzi tylko i wyłącznie o przyciągnięcie jak największej ilości osób do kin (kasa, misiu, kasa), więc film należy wprowadzić pod chwytliwym tytułem, który zwróci uwagę głównie nastoletniej widowni rozkochanej we wszelkiej maści makabresce. Tylko co z tego, skoro dla mnie większym sadystą był T-1000 z „Terminatora 2” niż ten z filmu Rolanda Joffe...
Jest jednak w tym wszystkim mały plus. Otóż patrząc na zdobycze finansowe „Sadysty” (dotychczas zaledwie $7 mln) jest duża szansa, że kolejnej części nie będzie. Inna sprawa, że zakończenie absolutnie na to nie wskazuje, ale to przecież Hollywood i różne dziwne pomysły rodzą się w tamtejszych głowach. Szkoda tylko, że obce jest im stwierdzenie, iż miernota jest gorsza od niczego...