Trzy lata temu, za sprawą rewelacyjnego filmu Sachy Barona Cohena, przez świat przetoczyła się prawdziwa „boratomiania". Stworzona przez brytyjskiego komika fikcyjna postać kazachskiego dziennikarza, który jedzie zrobić reportaż w USA, podbiła serca milionów widzów. Przyznam szczerze, że i ja polubiłem Borata (podobnie jak wcześniejsze alter ego Cohena - Aliego G.), ponieważ, co tu dużo kryć, bawił mnie do łez. Po trzech latach firma produkcyjna i sam komik postanowili odgrzać nieco sprawdzony pomysł (rewelacyjne wyniki sprzedaży biletów i ponad 250 mln $ wpływów na całym świecie) i powołali do życia Brüna (kolejne wcielenie artysty) - austriackiego geja zajmującego się modą. Byłem zatem pewny, że następny film Cohena będzie kolejną arcyśmieszną i niepoprawną politycznie komedią w stylu „Borata”. Jak się jednak niestety okazało, bardzo się w swoich przypuszczeniach myliłem...
Przede wszystkim to, co najlepsze w Boracie, czyli forma filmu jako niemal paradokumentu, tym razem obróciło się przeciw produkcji. W „Brüno” twórcy już nawet nie silą się na udawanie, że niektóre sceny kręcone są spontanicznie, bez ustalonego wcześniej scenariusza. W filmie tym wszystko od początku jest jedynie fake'iem, przez co sam dowcip dużo traci. Nie twierdzę, że kolejne wygłupy Cohena nie są już śmiesznie a dowcipy błyskotliwe. Sugeruję raczej, że odrobina więcej spontaniczności a mniej kasowej kalkulacji wyszłyby temu projektowi na pewno na dobre.
Widać od razu, że film obliczony był na szum medialny wokół niego, czy nawet na skandal. Niczego skandalicznego tu jednak nie zobaczymy (bo czy całujących się w klatce mężczyzn, czy dyndające sztuczne penisy można uznać za takowe? - moim zdaniem na pewno nie). Jedyne, co związane z „Brünem” mnie zniesmaczyło, to koszmarna kampania reklamowa w naszym kraju, promująca jako polskiego Brüna - Gracjana Roztockiego - człowieka, który „karierę” robi dzięki żałosnym filmikom umieszczanym na YouTube, które mogą śmieszyć chyba jedynie ludzi jego pokroju. Moim zdaniem, ze strony polskiego dystrybutora, był to wybór wręcz koszmarny.
W samej produkcji nie zawiódł jedynie Sacha Baron Cohen, który udowodnił, że aktorem jest wyśmienitym. Jego sylwetka, ruchy i przede wszystkim akcent opracowane zostały w najmniejszym detalu. Także talent aktorski i wielkie zdolności komediowe stawiają go na pewno w pierwszej lidze najlepszych komików świata. Po raz kolejny pokazał, że w każdej scenie, w której bierze udział kradnie widowisko pozostałym aktorom i potrafi skupić na sobie całą uwagę widza do tego stopnia, że wprost niemożliwe jest oderwanie od niego wzroku.
Są w tym filmie sceny świetne (w mieszkaniu u Pauli Abdul czy ostatnia scena muzyczna), średnie (wojsko), ale także pomysły, których potencjał nie został wykorzystany (adopcja afrykańskiego dziecka). Nie zgadzam się także z głosami, że „Brüno” doprowadzi do jakiejkolwiek literówka – debaty społecznej odnoszącej się do praw gejów. Powiedzmy sobie szczerze, że w przeciwieństwie do „Borata” to jedynie kino komercyjne nastawione wyłącznie na rozrywkę dla mas. I to rozrywkę, niestety, jedynie średniej klasy...