Chris Hemsworth pozazdrościł swojemu bratu roli hakera, Liam wcielił się w specjalistę od komputerowych sztuczek w filmie „Paranoja”, i sam postanowił namieszać w systemach i oprogramowaniach. Niestety, o ile produkcję z młodszym Hemsworthem ogląda się z niewielkim grymasem na twarzy, są jakieś zawirowania, pojawia się twist fabularny, o tyle ta ze starszym wywołuje ból głowy i zgrzytanie zębami. Cała historia to jedno wielkie powielenie znanych schematów, do tego trzeba dodać naprawdę nijaką grę aktorską i wątek miłosny, który niszczy wszystko, co dobre w hicie.
Fabuła jest bardzo prosta: mamy groźny atak hakera, agencje rządowe, które nie potrafią sobie z nim poradzić, osadzonego w więzieniu specjalistę od komputerów i ich oprogramowań. Łatwo się domyślić, że skoro rządowi specjaliści nie potrafią rozwiązać problemu, trzeba w jakiś sposób uwolnić osadzonego. Dajmy mu ofertę nie do odrzucenia, ochronę, wierzmy, że nie ucieknie nam przy pierwszej sposobności. Oczywiście komputera może używać tylko wtedy, kiedy ktoś nad nim czuwa. Czy rozgryzie, kto stoi za atakami? Tego też można się domyślić.
Fabuła? Przewidywalna i mocno naciągana. Widz wie, jaki krok podejmie główny bohater, co się stanie z jego towarzyszami i jak się skończy cała historia. Żadne wydarzenie nie okazuje się wielkim zaskoczeniem, a jeżeli czekacie na zawirowania i nieoczekiwane zwroty akcji – niczego takiego tutaj nie uświadczycie. Jest prosto i sztampowo, nawet odbiorca, który nie gustuje w tego typu kinie, szybko doda dwa do dwóch i otrzyma końcowe równanie, jakim jest finał historii.
Dodajmy do tego mało przekonującą historię. Abstrahując od tego, że tylko osadzony jest w stanie pokonać złego hakera, rząd zatrudnia samych nieuków. Sposób, w jaki Nick Hathaway dochodzi do wszystkiego, okazuje się mało przekonujący i infantylny. Wprawdzie po drodze do celu trzeba się zmierzyć z kilkoma komplikacjami, pojawia się nawet motyw promieniowania, problem w tym, że widz męczy się tymi wymuszonymi zawirowaniami.
A już najbardziej męczy go wątek miłosny, który przyćmiewa całą oś akcji. On, ona i miłość od pierwszego wejrzenia. Do tego stylizacja na azjatyckie kino klasy Z, które powoduje, że odbiór całości okazuje się bardzo gorzką pigułką. Wszystko boli wizualnie, poczucie estetyki krzyczy o pomstę do nieba. Ten film jest po prostu zły.
Trudno doszukać się w nim choć jednego sprawnie poprowadzonego elementu. Nawet gra aktorska pozostawia wiele do życzenia. Chris Hemsworth po bardzo udanej roli w filmie „Wyścig” pokazuje, że ta ikra i zdolność aktorska gdzieś się zgubiła po drodze. Oczywiście można to zrzucić na karb zmęczenia, tudzież typowego odbębnienia zobowiązania. Dostałem rolę w tym filmie, pokaże się, coś tam zagram i na tym zakończę przygodę. Niestety odbiorca to widzi i cierpi razem z odtwórcą głównej roli.
„Haker” to film, który nie posiada żadnych wartości – mdła historyjka, z mdłymi postaciami i mdłym zakończeniem. Brakuje tylko napisu „i żyli długo i szczęśliwie” oraz klimatu z westernu, czyli odjechania na koniu w kierunku zachodzącego słońca. Bardzo rzadko zdarza się tak, że nie jestem w stanie znaleźć w produkcji chociaż jednego ciekawego i godnego pochwały elementu. „Haker” to strata czasu i sił. Gdzieś po drodze twórcy zagubili świadomość, że ten film ma czemuś służyć.