Muszę przyznać, że po tej komedii spodziewałam się czegoś więcej. Spodziewałam się choćby komedii, a nie lekkiego filmu sensacyjnego z humorem w tle. Bo prawda jest taka, że te śmieszne momenty można policzyć na palcach jednej ręki. Choć, nie powiem, sceny walk Sama Rockwella były bardzo ciekawe. Ale potyczki nie wystarczą, by film można było uznać za ciekawy. Ani nawet wart polecenia.
Francis ma dość zabijana. No dobrze, może nie zabijania, tylko zabijania na zlecenie. To jest takie złe, takie niemoralne, takie nieodpowiednie. Czas z tym skończyć. Bohater postanawia pozabijać kogoś innego, nie ofiary, na które dostał zlecenia, tylko osoby go zatrudniające. Jedna kulka i po krzyku. I tak sobie żyje swoim nowym życiem, dopóki nie poznaje Marthy. Dla tej dziewczyny pragnie skończyć z zabijaniem. Cóż, niestety jego wrogowie nie mają zamiaru mu tego ułatwić.
„Pan Idealny” nie jest idealnym filmem. Kilka zabawnych scen, jak choćby rozmowy z zabójcami, nie gwarantuje dobrej zabawy. A sama historia nie wciąga. Nawrócony morderca, który się zakochuje? To mogłoby mieć rację bytu, gdyby twórcy przemyśleli cały projekt, a nie napakowali go dziwnymi wydarzeniami i mieli nadzieję, że się sprzeda. Bo się nie sprzeda. Nie, kiedy wieje nudą, a zabawy jak na lekarstwo. I nawet Sam Rockwell nie jest w stanie uratować tego okrętu przed zatonięciem. Szybkim i bardzo hucznym, bo widz pragnie pozbyć się negatywnych wrażeń z seansu z szybkością światła.
Nie wiem, czemu w ogóle ten projekt ujrzał światło dzienne. I trafił na duże ekrany. Ciekawsze filmy nie dostają tej możliwości. No cóż, widocznie wielkie, teoretycznie, nazwiska robią swoje, prawda?
„Pan Idealny” jest nudny, kiepsko napisany i źle przedstawiony. W tym filmie, poza scenami walk, nie ma nic, co ratowałoby go przed mianem nieporozumienia roku. A przecież mogła z tego wyjść całkiem porządna komedia. Produkcja miała potencjał, ale go nie wykorzystano.