John Hamburg, autor scenariusza do znakomitego „Poznaj moich rodziców” i jego kontynuacji, po raz trzeci w swojej karierze postanowił osobiście zająć się realizacją swojego skryptu. Po „Sejfmenach” (1998) i „Nadchodzi Polly” (2004), przyszła kolej na „Stary, kocham cię”, bardzo zabawną komedię o poszukiwaniu idealnego drużby.
Peter to przystojny i ułożony agent nieruchomości, który oświadcza się swojej ukochanej Zooey. W trakcie przygotowań do ślubu wychodzi jednak na jaw, że nie ma on praktycznie żadnych przyjaciół, a co za tym idzie, nie ma mu kto towarzyszyć podczas najważniejszego dniu w jego życiu. Zdesperowany i zaniepokojony uszczypliwymi komentarzami przyjaciółek swojej narzeczonej postanawia znaleźć jak najszybciej przyjaciela, który mógłby zostać jego drużbą. Znalezienie odpowiedniego kompana okazuje się jednak równie trudne, jak odnalezienie swojej drugiej połówki. Do czasu, gdy przypadkiem spotyka Sydneya, swoje zupełne przeciwieństwo.
W filmie Hamburga najlepsze, czyli w tym wypadku najśmieszniejsze, jest pierwsze pół godziny. Intensywne poszukiwania idealnego przyjaciela niosą ze sobą całą masę zabawnych sytuacji i nieporozumień, z których nie sposób się nie śmiać. Od momentu spotkania Petera i Sydneya, „Stary, kocham cię” podąża natomiast ścieżkami wyznaczonymi przez komedie romantyczne, z tym że główną rolę odgrywa tu nie miłość, a przyjaźń. O dziwo schemat ten sprawdza się w takiej formie całkiem nieźle, choć nieuchronnie prowadzi do nieco zbyt cukierkowego finału - w wieńczącej dzieło scenie pojednania brakuje tylko soczystego buziaka.
„Stary, kocham cię” być może nie byłby filmem tak udanym, gdyby nie bardzo dobrze dobrana obsada. Paul Rudd idealnie wpasował się w rolę Petera, ideału faceta, ale tylko z punktu widzenia swojej partnerki. W rzeczywistości główny bohater jest nieco zniewieściały i maminsynkowaty, co niektórych będzie irytować, innych śmieszyć. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy, gdyż nieudolne próby Petera bycia wyluzowanym i „cool” są naprawdę zabawne. Jeden aktor jednak filmu nie czyni, toteż twórcy postarali się o odpowiednio dobrany drugi plan, spośród którego zdecydowanie wyróżniają się dwie postacie: wcielający się w geja Douga - Thomas Lennon i rewelacyjny Jon Favreau w roli Barry'ego, męża jednej z przyjaciółek Zooey.
„Stary, kocham cię” to bardzo udana komedia, z inteligentym humorem i gagami wziętymi z życia. Dowcipne dialogi oraz dobra gra aktorska gwarantują ponad półtorej godziny dobrej zabawy i kupę śmiechu, a to przecież największy komplement dla tego typu kina.