Gdy za kręcenie filmów o II wojnie światowej zabierają się twórcy z „fabryki snów”, to nie może to oznaczać nic dobrego, tym bardziej, gdy obsadzają w roli głównej Toma Cruise'a. Z planu tej produkcji niemal codziennie pojawiały się doniesienia mówiące o problemach z akcentem Cruise'a, zniszczonych zdjęciach czy wypadkach podczas zdjęć. Nie wróżyło to filmowi powodzenia. Jednak „Walkiria” okazała się dla mnie olbrzymim, pozytywnym zaskoczeniem. Obraz ten pozostanie w mojej pamięci jeszcze na długo po seansie.
Akcja filmu rozgrywa się w 1944 r. Grupa oficerów Wehrmachtu, mająca już dosyć rządów Hitlera, organizuje zamach stanu. Przywódcami zostają Claus von Stauffenberg (Tom Cruise) i generał major Henning von Tresckow (Kenneth Branagh). Pierwszym etapem operacji „Walkiria” ma być zamach na życie Hitlera. 20 lipca 1944 Stauffenberg osobiście podkłada bombę w kwaterze Führera, zwanej Wilczym Szańcem...
Niewątpliwym walorem „Walkirii” jest doskonale napisany scenariusz. Po seansie filmu postanowiłem poszerzyć swoją wiedzę na temat zamachu i jego głównych spiskowców. Zaimponowało mi niezwykle rzetelne oddanie wydarzeń. Scenarzyści ujęli w swoim dziele wszystkie najważniejsze wątki, nie próbując ani przez chwile przedstawić własnej, autorskiej wersji, dzięki czemu przez cały czas są wierni prawdzie historycznej. Irytuje natomiast gloryfikowanie postaci, których w filmie pokazano jako miłosiernych bohaterów, walczących o pokój i sprawiedliwość. Twórcy zapewne zapomnieli (?) wspomnieć o tym, jak Stauffenberg i inni wspinali się po nazistowskiej drabinie kariery. Większości z nich nie przeszkadzał wtedy Hitler ani jego poglądy. No cóż, jak sarkastycznie powtarzała w takich sytuacjach,moja przyjaciółka - „ale to nie jest najważniejsze” .
W dobrym stylu, po romansie z komiksami („X -men” i „Superman”) powraca Bryan Singer. Reżyser w doskonały sposób poprowadził narrację, nie dając nam chwili wytchnienia. Singer, m.in. dzięki świetnemu montażowi, wspaniale podkręca napięcie, zwiększając tempo tuż po zamachu. Pomimo to, że wiemy jak skończy się ta historia, ulegamy fascynacji obrazem i zapominamy o prawdzie historycznej, licząc po cichu, że bohaterom uda się ich heroiczny plan. Twórca odznaczył się również drobiazgowym przedstawieniem samego zamachu. Nie razi nas nawet patos zastosowany w ostatnich scenach, nadający filmowi pewien koloryt. Wrażenie robią niesamowite zdjęcia Newtona Thomasa Sigela, który raczy nas różnorodnymi ujęciami, począwszy od pełnej słońca pustyni, poprzez szare ulice, aż po olbrzymie pomieszczenia w półmroku.
Nie wypada nie wspomnieć o obsadzie. Przyznam, że mam mieszane uczucia co do oceny występu Toma Cruise'a. Gwiazdor świetnie się sprawdza, gdy dana scena wymaga niezwykłej ekspresji, jednak gdy musi przedstawić wewnętrzne rozterki bohatera, obdarza nas mimiką twarzy a la Kasia Cichopek, a jego problemy są dla nas tak nudne i nieciekawe, jak programy Jana Pospieszalskiego. Cruise, pomimo uderzającego podobieństwa do Stauffenberga, wygląda jakby nie do końca zrozumiał swoją postać. Jego bohatera wykreowano na altruistycznego, walczącego o pokój, nieomylnego superbohatera (czyżby reżyser zapomniał, że nie kręci „Supermana”?), co oczywiście niewiele ma wspólnego z prawdą. Ale, jak już pisałem, „to nie jest najważniejsze”. Zdecydowanie ciekawiej prezentują się aktorzy drugoplanowi. Wyróżniają się przede wszystkim Bill Nighy i Tom Wilkinson. Pierwszy z nich niesamowicie zagrał generała Friedricha Olbrichta, u którego widzimy prawdziwe rozterki moralne i lęk przed tym, co może się wydarzyć. To właśnie Olbricht wydaje się być prawdziwym bohaterem z krwi i kości. Wielkie brawa należą się także Wilkinsonowi, pomimo, że jego rola nie jest bardzo rozbudowana. Grany przez niego generał Friedrich Fromm jest postacią demoniczną, opanowaną żądzą zemsty i władzy, która, gdy pojawia się na ekranie, wzbudza w nas olbrzymie zainteresowanie.
Reasumując, scenariusz „Walkirii” od samego początku miał wielki potencjał, który trzeba było „jedynie” dobrze wykorzystać, co w praktyce bywa często sporym problemem. Uważam, że Bryan Singer zaserwował nam świetne dzieło, które będziemy jeszcze długo pamiętać, rozmyślając o przyczynach niepowodzenia zamachu na Hitlera. Gorąco polecam!