Trudno nie porównywać najnowszego filmu do poprzednich dokonań Sama Mendesa, a szczególnie do ostatniej "Drogi do szczęścia". Nie tylko dlatego, że "Para na życie" wypada na jej tle znacznie gorzej, ale przede wszystkim ze względu na tematykę. Mendes daje nam odpocząć po dramacie najsłynniejszej pary Hollywood z zatopionego Titanica i przedstawia damsko-męskie rozterki tym razem w konwencji komediowej. Opowieść jest bardziej sentymentalna, a przewidywalne zakończenie trochę ją zubaża, Nie można jednak autorom odmówić dobrego gustu oraz świetnego poczucia humoru.
Burt i Verona, podobnie jak wcześniej Frank i April, stają przed obliczem zmiany, jaką wkrótce wniesie w ich życie dziecko. Oboje dawno mają już za sobą trzydziestkę, oboje są zagubieni i... w pewnym sensie bezdomni. I nie chodzi tutaj o dach nad głową, bo, jak śpiewa Katarzyna Nosowska, „dom to nie miejsce, lecz stan”. Chcąc znaleźć owo najlepsze miejsce do życia dla siebie i przyszłego dziecka, wyruszają w podróż, która staje się jednocześnie metaforą ich dojrzewania. Wybór przystanków podczas wyprawy po stanach Ameryki jest raczej spontaniczny i wiąże się z odwiedzinami konkretnych osób. Przy spotkaniu z rubaszną Lily, ekscentryczną Ellen czy pełnymi ciepła Tomem i Munch, Burt i Verona przyglądają się różnym modelom rodziny przygotowując się w ten sposób do założenia własnej. Bohaterowie są silniejsi od Franka i April, bo łączy ich prosta, bezpretensjonalna miłość. A także umiejętność rozmowy i wzajemne wsparcie. To prawdziwie partnerska relacja. Burt (świetny John Krasinski), choć czasem jest nieudacznikiem, rozbraja poczuciem humoru. Mimo jego chłopięctwa (a może właśnie dzięki niemu?) nie ma się wątpliwości, że będzie świetnym ojcem. Verona zaś dojrzewa do macierzyństwa przez pryzmat własnej tragedii związanej z utratą rodziców. Podczas spotkania z Grace (piękna scena siostrzanej miłości), bohaterka uświadamia sobie, że narodziny dziecka będą także pewnego rodzaju przedłużeniem życia jej matki.
Nie tylko bliskość między bohaterami odróżnia tę historię od "Drogi do szczęścia". Znaczący jest także stosunek do rewolucji społeczno-obyczajowej lat 60. Frank i April stanęli u jej progu pozwalając się porwać ryzykownej fali bieżących przewrotów. Bohaterowie "Pary na życie" mogą już na nią patrzeć z perspektywy czasu, a zatem z dystansem. Uosobieniem jej niepowodzenia, a jednocześnie karykaturą jest para Ellen i Roderick - neohipisi z własną filozofią macierzyństwa, nieznośnie przeświadczeni o swojej wyjątkowości i racji. Warto zwrócić uwagę na tytuł oryginalny (mimo że polski wcale nie jest taki zły, wprowadza bowiem ciekawą dwuznaczność) - "Away We Go". Dopełnia on zakończenie filmu i znów stawia bohaterów w opozycji do pary z "Drogi do szczęścia". Burt i Verona są gotowi podjąć wyzwanie rodzicielstwa, wspólnie dojrzewać i budować dom. Nie ten przysłowiowy z cegły, ale zbudowany na miłości. Najnowszy obraz Mendesa to "Droga do szczęścia" à rebours. Bohaterowie też wyruszają w podróż w poszukiwaniu siebie, z tą różnicą, że im się udaje.