To było do przewidzenia. Podczas, gdy kolejne części „Piły” próbowały utrzymywać przy życiu dogorywającą serię, zaś w kinie coraz popularniejszy stawał się format 3D, twórcy postanowili zakończenie krwawego cyklu ukazać w trójwymiarze. Choć zapowiedzi były szumne, to zarówno pod względem wizualnym jak i fabularnym, wyszła klapa.
Osoby, które przeżyły brutalne próby Jigsawa tworzą tzw. grupę wsparcia – uczęszczają na terapie, podtrzymują się na duchu. Prym wiedzie niejaki Bobby Dagen, któremu na przebytym koszmarze udało się zrobić medialną karierę. Wkrótce okazuje się, że historia Bobby’ego jest wyssana z palca, zaś on sam zostaje poddany próbom – tym razem prawdziwym… Tymczasem „spadkobiercy” Jigsawa, Hoffmanowi, pozostał już tylko jeden element do dokończenia makabrycznej układanki – pilnie strzeżona wdowa po Johnie Kramerze, Jill. Gra wkrótce się zakończy…
To, że twórcy „Piły” postawili na ilość, a nie jakość, wiadomo od trzeciej odsłony serii. Siódma nie przynosi na tym polu zmian – pułapek jest multum, zaś czasu na wyswobodzenie mało. Zapewne takie rozwiązanie miało na celu zdynamizowanie akcji, lecz odbyło się to kosztem wczucia się widza w dramat bohaterów. Nie ma tu żadnej więzi, wiadomo, że za chwilę ktoś zginie, po czym zniknie z ekranu i ze świadomości odbiorcy. Pozostaje więc tylko z rozrzewnieniem wspomnieć pierwszą, jakże emocjonującą część cyklu…
Fabuła „Piły 3D” zawiera dwa główne wątki – Hoffmana oraz Bobby’ego. Niestety, dominującym jest ten drugi, który tak naprawdę nie wnosi nic do opowieści jako całości, natomiast sam w sobie jest niemiłosiernie wtórny, ponieważ bliźniaczo podobne testy były już w odsłonie trzeciej, czwartej i szóstej. Tym bardziej zastanawiać może fakt zepchnięcia wątku Hoffmana na dalszy plan, a to przecież on miał być esencją zakończenia serii. Cóż, nie pierwszy raz przecież twórcy „Piły” serwują powtórkę z rozrywki…
Osobny akapit należy poświęcić konwersji obrazu na format 3D. To miał być jeden z głównych wabików (drugim zapowiadane zakończenie cyklu), który moim zdaniem okazał się jedynie przysłowiowym skokiem na kasę. Absolutnie nic by się nie stało, gdyby siódma część „Piły” wyświetlana była w tradycyjnym formacie, ponieważ trójwymiarowe smaczki można policzyć na palcach jednej ręki, a ograniczają się one głównie do miotania krwią tudzież fragmentami ciała. Owszem, filmowe postacie zdają się być bardzo blisko widza, ale przecież raczej nie tego oczekuje się od 3D w obrazie pokroju „Piły”.
Kiepskim zwieńczeniem (?) serii jest ten film. Ostateczne rozwiązanie cyklu nieśmiało przewidywano już na forach internetowych drugiej części, zaś siódma tylko je potwierdziła. Ukłon w stronę fanów? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Może odpowiedź przyniesie odsłona numer osiem, do której rzecz jasna furtka została otwarta. Ponadto „Piła 3D” zaczyna się od morderczej próby w środku miasta, gdzie liczni gapie wpatrują się w zmagania testowanych „graczy”. Jedni się śmieją, drudzy bledną ze strachu, jeszcze inni nagrywają te wydarzenia na komórkę. Nie pomagają, są zafascynowani przemocą, na którą każą im patrzeć ich pierwotne instynkty. I właśnie to w filmie Kevina Greuterta podobało mi się najbardziej – puszczenie oka do widza, niejako zobrazowanie jego samego, siedzącego wygodnie w kinowym fotelu, chętnie przyglądającemu się ekranowej rzezi. Tłumy kochają „Piłę”, dlatego też trudno mi uwierzyć jej twórcom, że to już jest naprawdę koniec…