Horrory ogólnie możemy podzielić na dwie grupy: te, w których dopingujemy bohaterów, by udało się im uniknąć śmierci oraz takie, w których interesuje nas jedynie, jak drastyczną śmierć poniosą. Do pierwszej kategorii należała na pewno pierwsza część „Oszukać przeznaczenie”, natomiast sequel, który w tej recenzji przybliżę, zdecydowanie zaszeregujemy do drugiej grupy.
Tym razem bohaterowie wybierają się na przejażdżkę szalonym rollercoasterem w miejscowym lunaparku, przy okazji zakończenia roku szkolnego. Młodą dziewczynę, uczennicę ostatniej klasy liceum, Wendy, przed startem kolejki ogarnia paniczny strach. Żąda, by ją wypuszczono. Razem z nią, po wielkiej kłótni, z rollercoastera zostaje wyrzucona grupa uczniów. Moment później niemal umierają z przerażenia, kiedy kolejka spada z wysokości kilku pięter, roztrzaskując się o ziemię. Oczywiście kostucha, której bilans osób wysłanych na tamten świat zaczyna się nie zgadzać, nie daje za wygraną... Ocaleli z katastrofy ludzie zaczynają więc, jeden po drugim, ginąć w tajemniczych okolicznościach. Wendy wspólnie ze swoim szkolnym przyjacielem próbuje zapobiec kolejnym zgonom...
Pierwsza część z serii „Oszukać przeznaczenie” była nowym otwarciem dla gatunku tak popularnego, jakim jest horror. Obrazom spod tego znaku brakowało nowych pomysłów, bowiem widzieliśmy w nich ciągle te same wampiry, wilkołaki, zombie czy duchy. W przypadku tego obrazu było inaczej, tu rolę główną grała niewidoczna śmierć i jej złowroga lista. Nieszablonowy, nowatorski pomysł, niepowielający dotychczasowych schematów, przyniósł produkcji ogromną popularność. Nie dziwi więc, że sporo spodziewano się po sequelu, który okazał się jednak katastrofą. Fani mieli nadzieję, że powrót twórcy pierwowzoru, Jamesa Wonga, przywróci filmowi dawną świetność. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna.
„Oszukać przeznaczenie 3” razi brakiem logiki i wtórnością. Nie ma tu miejsca na element zaskoczenia, a każda scena wydaje się być nam już znana. O napięciu podczas oglądania w ogóle nie ma mowy, a sam horror jest bardziej monotonny niż kolejne odcinki „Mody na sukces”. Szczerze mówiąc, to zastanawiam się, po co nakręcono ten film. „Oszukać przeznaczenie 3” ma tyle wspólnego z horrorem, co Uwe Boll z nominacją do Oscara. Dreszczyk strachu dla twórców jest czarną magią. Bohaterowie irytują nas naiwnością, a dialogi między nimi doprowadzają nas do rozmyślań nad jutrzejszym obiadem. Reżyser, James Wong, przez cały film chce nam udowodnić, że jest pozbawiony talentu, a jego pierwszy, znakomity obraz – jest wręcz dziełem przypadku. Zabawna jest scena z solarium, kiedy to przez okno widzimy słoneczny dzień, a tuż za drzwiami zachmurzone niebo i ulewę.
Efekty specjalne, podobnie jak cały film, nie wnoszą niczego nowego. Wykorzystane są przede wszystkim do przedstawienia bardzo krwawych zgonów bohaterów. Jest to charakterystyczne dla obrazu, który doskonale wpisuje się w kategorię „ręka, noga, mózg na ścianie”, w której zaszczytne miejsca zajmują „Piła” czy „Hostel”. Twórcy widocznie stwierdzili, że krwawa rzeźnia zastąpi solidny scenariusz. No cóż, geniuszami kina to oni nie są.
Obsada obrazu przypomina zbiorowisko przypadkowo zwołanych osób. Żaden z aktorów niczym się nie wyróżnił, dzięki czemu wszyscy bez wyjątku utrzymują przez cały film równy, niski poziom. Mary Elizabeth Winstead, grająca Wendy, daje popis bezsilności. Jej repertuar mimiki twarzy jest bardzo ubogi przez cały film, co albo wygląda jakby miała płakać, albo to właśnie robi. Ryan Merriman (Kevin) jest tak nijaki, że nie wiem, co o nim napisać. Mam wrażenie, że aktorzy służą twórcom jako manekiny, które trzeba efektownie zniszczyć (tu zabić).
„Oszukać przeznaczenie 3” jest męką dla widza. W połowie seansu każdy z nas dopinguje główną bohaterkę, którą jest śmierć, by ta jak najszybciej pozbyła się tych beznadziejnych manekinów i oszczędziła wstydu producentom. Aż strach pomyśleć, że w sierpniu kolejna odsłona produkcji.