Oglądaliście kiedyś musical, w którym połowa aktorów nie umiała śpiewać? Jeśli nie, to zobaczcie „Mamma Mia!”. Cały film jest swego rodzaju konkursem piosenki aktorskiej, w której uczestnicy interpretują piosenki ABBY.
Obraz jest kinową wersja musicalu z 27 piosenkami ABBY. Główną bohaterką "Mamma Mia!" jest dziewczyna wychowywana samotnie przez matkę na jednej z greckich wysp. Dziewczyna nigdy nie dowiedziała się, kto jest jej ojcem. Sama znajduje trzech mężczyzn, którzy mogliby nim być i postanawia zaprosić ich na swoje wesele.
Wielką zaletą produkcji są wspaniałe krajobrazy i ścieżka dźwiękowa. Strona wizualna robi ogromne wrażenie. Będąc wspaniałym tłem dla fabuły, nadaje jej sielankowy charakter. Chyba nikomu nie muszę przedstawiać ABBY i jej piosenek, które do dziś uchodzą za fenomen. Muzyka tego zespołu, co prawda, ociera się o kicz, ale któż z nas choć raz nie zanucił „Super Trouper”, bądź innych przebojów szwedzkiej grupy?
We wspomnianym na początku konkursie, zdecydowanie górą były panie, które zdominowały cały film. Szczególną uwagę zwracają wykonania piosenek: „Honey, Honey” i „The Winner Takes It All". Pierwszą (rewelacyjnie zaśpiewaną przez Amandę Seyfried) jeszcze długo będziemy nucić po wyjściu z kina, druga natomiast zaskakuje niesamowicie emocjonalną i dramatyczną interpretacją Meryl Streep. Nieźle radzą sobie także Christine Baranski i Julie Walters, którym wokalnie nie można nic zarzucić. Niestety, panowie prezentują się fatalnie. Pierce Brosnan zawodzi na całej linii, nie dość, że nie umie śpiewać, to jeszcze, jak widać, granie w komediach sprawia mu olbrzymią trudność. Zastanawiam się również, w jaki sposób Dominic Cooper skończył prestiżowy London Academy of Music and Dramatic Art, tak fałszując? Cóż, jest to pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Brosnan i Cooper wraz ze Stellanem Skarsgardem obniżają poziom musicalu. Wśród mężczyzn wyróżnia się tylko Colin Firth, którego głos przynajmniej nie irytuje widza.
Aktorsko wyróżniają się Amanda Seyfried, Meryl Streep i Colin Firth. Szczególnie pierwsza z tria zachwyca. Młoda aktorka świetnie gra, ma wspaniały talent komediowy, a na dodatek jeszcze bardzo dobrze śpiewa. Seyfried wyrosła na gwiazdę filmu, zostawiając daleko w tyle tak doświadczonych i utytułowanych artystów jak Brosnan, Streep czy Firth. Przed seansem interesowało mnie, jak poradzi sobie z rolą Streep, która ostatnio wcielała się w zgorzkniałe kobiety sukcesu. Pokazała jednak, że nadal jest królową aktorek, potrafiącą wspaniale zagrać każdą rolę. Jej interpretacja „The Winner Takes It All" podobno zrobiła wrażenie nawet na samym Bennie Anderssonie (założycielu ABBY). Jak zwykle, pochwały należą się Firthowi. Brytyjczyk wspaniale wciela się w zapracowanych sztywniaków (co pokazał również choćby w dwóch częściach przygód Bridget Jones).
Mimo że musical wręcz ocieka kiczem, to nie przeszkadza to w odbiorze filmu. Poczucie humoru zaprezentowane w produkcji należy do tych wyższych lotów, dzięki czemu twórcy umiejętnie bawią widza przez cały seans. Niestety, niektóre sceny za bardzo zmierzają w stronę kina charakterystycznego dla Bollywood, co zdecydowanie obniża walory produkcji.
Jeśli masz zamiar iść do kina, tylko po to, by posłuchać piosenek ABBY, to odpuść sobie i kup płytę. Jeśli jednak chcesz zobaczyć przyjemny musical - to możesz wybrać się na „Mamma Mia!”. Jest to obraz, który pomimo tego, że jest łatwym kąskiem dla krytyków, powinien przypaść do gustu widzowi szukającemu w kinie odprężenia z zastrzykiem energii i dobrego humoru. Myślę, że to pozycja, która nikogo nie zawiedzie.