Byli już w niedalekiej przeszłości, zawitali także do niezbyt odległej przyszłości. Zakończenie drugiej części trylogii „Powrót do przyszłości” Roberta Zemeckisa nie pozostawiało żadnych złudzeń co do tego, w jakich czasach umiejscowiona zostanie akcja zwieńczenia tego znakomitego cyklu.
Doktor Brown nie żyje. Ten doktor Brown z roku 1985, który przebywając w 1955 przypadkiem cofnął się w czasie do XIX wieku. Tam też, w 1885, został zastrzelony przez najszybszego rewolwerowca Dzikiego Zachodu, Buforda Tannena. Dowiedziawszy się o tym, Marty, przebywający w roku 1955, postanawia ratować przyjaciela. Korzystając z wehikułu przenosi się do ubiegłego stulecia, dokładnie na siedem dni przed mającym nastąpić zabójstwem doktora Browna.
Ostatnia część „Powrotu do przyszłości” różni się znacznie od swoich poprzedniczek, na co oczywisty wpływ ma sceneria, w jakiej rozgrywa się lwia część akcji filmu. Dziki Zachód jeszcze wyraźniej akcentuje nieprzystosowanie bohaterów do czasów, w których się znaleźli, co powoduje szereg komicznych wydarzeń. Najbardziej interesującym chwytem okazuje się przybranie przez Marty'ego personaliów Clinta Eastwooda, co zostaje wyśmiane przez bandę Tannena („Jak można się tak głupio nazywać?”) oraz zwykłych mieszkańców miasta („Wszyscy się dowiedzą, że Clint Eastwood jest największym tchórzem Dzikiego Zachodu”). Biorąc pod uwagę westernową przeszłość tego wielkiego artysty, wspomniane gagi mają wyjątkowy smaczek.
W recenzjach poprzednich części trylogii nie wyróżniałem poszczególnych aktorów, argumentując, iż wszyscy odtwórcy głównych ról spisali się na medal. W trójce na osobną wzmiankę zasłużył jednak Thomas F. Wilson, który stworzył obłędną kreację Buforda „Wściekłego psa” Tannena. Ten szalony, prostacki rewolwerowiec jest przezabawny, co przejawia swoim gburowatym tonem głosu, głupkowatym spojrzeniem czy koślawym chodem. Jak na dłoni widać, że Wilson czuł się na Dzikim Zachodzie jak ryba w wodzie.
W kilku fragmentach, zwłaszcza początkowych, akcja toczy się wolnym, jakby beztroskim tempem, przez co film Roberta Zemeckisa odrobinę nuży. Na szczęście jest to chwilowe i napięcie wraca na swój właściwy, wysoki poziom, by apogeum osiągnąć w końcówce (co zresztą jest charakterystyczne dla każdej części serii). Zatem pomimo tego, że „Powrót do przyszłości III” jest nieco słabszym dziełem od dwóch poprzednich, to bez wątpienia jest wyborną komedią. Cała trylogia należy zaś do kategorii „trzeba zobaczyć”.