Romain
Foubert (Dany Boon) jest hipochondrykiem, którego głównym zajęciem
jest węszenie kolejnych urojonych chorób. Przeklęty przez lekarzy
natręt, ostatnią deskę ratunku widzi w doktorze Dimitriju Zvence
(Kad Merad). Medyk próbuje unikać problematycznego pacjenta.
Determinacja nieproszonego gościa jest jednak tak duża, że ciągłe
ucieczki od niego, nic nie dają, a na dodatek zrzucają na obydwu
Panów serię nieprzewidzianych sytuacji i wydarzeń.
Dany
Boon kolejny raz się wygłupia. W „Przychodzi facet do lekarza”,
ten znany francuski aktor komediowy, oprócz świetnej gry
scenicznej, odpowiada również za reżyserię całego
przedstawienia. I rzeczywiście, pewna nieprzewidywalność oraz
ekspresja, które cechują jego grę aktorską, przenoszone są
również na filmowy warsztat. Swoboda w interpretacji własnej roli
oraz całej historii, pomimo ogólnego pozytywnego odbioru filmu,
powoduje, że momentami dzieło Boona przepełnione jest
niezrozumiałymi zwrotami akcji i zachowaniami głównego
bohatera. Gagi podkręcone są do granic możliwości,
szczególnie w wykonaniu samego twórcy, a
chwilami sięgają, niestety nieboskłonu absurdu. Bohater śmieje
się wtedy, kiedy nie trzeba i robi bardzo głupkowate miny. Format
został określony z góry – i oczywiście, jest nim komedia.
Jednak pewne zagrania i występy są przekombinowane. Boon śmiało
przekręca potencjometr własnych możliwości na maksymalną wartość
i chwilami dość ryzykownie przesadza z interpretacją granej przez
siebie roli. Lecz, rozkładając całość na części pierwsze,
można ten niuans wybaczyć. Docenić należy bardzo ciepłą i pełną
śmiesznych dialogów relację między główną postacią, a dr
Zvenką. Panowie się świetnie uzupełniają, wymieniają między
sobą „pieszczotliwe” uwagi, a na dodatek wkręcają w całą
sprawę rodzinkę doktora, która zaczyna podejrzewać go o skrywany
homoseksualizm. Istny cyrk na kółkach. I choć ta filmowa gablota
nowa nie jest, bo francuskich komedyjek z udziałem tych aktorów
jest więcej i pokusić się można o stwierdzenie, że niektóre z
nich są lepsze, to komedia ta toczy się dość sprawnie.
Gdy
jednak odstawi się na bok rozweselające walory tego filmu, doszukać
się można ciekawej, autorskiej interpretacji na temat przyczyn
hipochondrii. Tutaj, głównie pokazane są: osamotnienie i
wyobcowanie. Romain Foubert ciągle poszukuje. Nowej choroby. Nowej
kobiety. Nowego własnego ja. Męcząca go przypadłość utrudnia mu
uzyskać ten pożądany stan. Nawet gdy próbuje otworzyć klatkę
schodową to terminal z cyferblatem niezbędny do wpisania kodu,
psika żelem odkażającym bakterie. Te emocje, ten lęk, Boon
również przekazuje. Odkrywając je i zestawiając z tym całym
komediowym charakterem, wychodzi dość ciekawy mix śmiechu i
interesującej rozprawki na temat ludzkiej fobii. Ciekawe. Na płycie
DVD jedynym dodatkiem są zwiastuny filmów.
Recenzja
powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu
na DVD