W wielu przypadkach moje doświadczenia z polskim kinem ambitnym, nie dają przysłowiowej nadziei na lepsze jutro czy też, mówiąc bez ogródek, pozostawiają wiele do życzenia. Wielokrotnie dalekim od mainstreamowego nurtu polskim filmom zarzuca się przeintelektualizowanie lub zagęszczenie emocji zbyt trudnych do przetrawienia nawet dla wytrwałego widza. Tym bardziej wydawać by się mogło, że sięganie po tzw. tematy cięższe i wręcz bezkompromisowe jest przedsięwzięciem, łagodnie mówiąc, ryzykownym. Reżyser decydujący się na tak odważny krok musi liczyć się z ryzykiem strat finansowych, bo jakby nie patrzeć zachęcić Polaków do obejrzenia filmu, kategoryzowanego jako „głębszy” łatwo nie jest...Jeśli już jednak znajdzie się jakiś odważny i uparty reżyser idealista z wizją, a swoją kieszeń otworzy przed nim np. Polski Instytut Sztuki Filmowej, w dodatku zbierze się grono równie otwartych na niewygody filmu niskobudżetowego aktorów, którzy tę wizję rozumieją i popierają.. no i rzecz jasna zatrudni się jeszcze kilku specjalistów od zdjęć, muzyki itp…doda trochę dobrej woli, to okazuje się, że może wyjść z tego całkiem niezły film.
Barczyk znany jest głównie z odważnych filmowych projektów, a ostatnio w głównej mierze z telewizji, gdzie (wydawać by się mogło) całkiem wygodnie się zadomowił. Chyba jednak tęskno mu było do kinematografii i postanowił przypomnieć publice o swojej skromnej osobie. Wiadomo jednak, że w tym środowisku im dłuższa przerwa, tym efektywniejsze musi być wejście. Reżyser był najwyraźniej tego świadomy i nie bawił się w subtelności - wręcz przeciwnie, postanowił pokazać się po raz kolejny z tej odważnej i nieszablonowej strony. Brawo za odwagę. Twórca „Przemian” i „Patrzę na Ciebie Marysiu” tym razem zaserwował nam dzieło, dla którego punktem wyjścia była luźna interpretacja filozofii Arystotelesa… W założeniu jest ona pozornie prosta, gdyż filozof doszedł pewnego razu do wniosku, że wszystko co ruchome musi być w jakiś sposób napędzane i motywowane do działania przez coś stałego i bliżej nieokreślonego. Barczyk nie poszedł jednak za stereotypowym traktowaniem tej doktryny jako uzasadnienia na istnienie Boga, skupił się na ludzkich instynktach i podświadomych, pierwotnych potrzebach każdego człowieka. Weźmy tu na przykład taką potrzebę miłości czy akceptacji. To one właśnie, z całym ogromem emocji im towarzyszących są według Barczyka owym tytułowym enigmatycznym „Nieruchomym Poruszycielem”, który warunkuje nasze zachowanie, wyznacza kierunek naszych działań. Krótko mówiąc każdy pragnie szczęścia i dąży do niego podświadomie, problem pojawia się jednak gdy tracimy kontrolę nad siłą, która nas pcha do działania i nie zwracamy uwagi na jakiekolwiek aspekty moralne...
Tak naprawdę historia, którą opowiada nam reżyser mogła się wydarzyć gdziekolwiek. Ot zwykłe, kameralne i nieco wręcz klaustrofobiczne miasteczko. Kto tylko kiedykolwiek wybrał się dalej w Polskę, na pewno zna takich wiele. Jak każde tego typu miasteczko, i to ma swojego przywódcę. I tutaj poznajemy dyrektora fabryki zwanego przez resztę generałem (Jan Frycz). Nazywają, go tak bo daje zarobić na chleb, a przy okazji czasem przypomina co poniektórym, co znaczy dyscyplina. Mimo wiernego grona podwładnych, pozornie przykładnego życia rodzinnego i wysokiej, jak na okolicę, pozycji zawodowej, przywódca ten okazuje się być neurotycznym, znudzonym rzeczywistością mężczyzną, który w obliczu niekontrolowanych emocji, kryje swoje zagubienie za maską okrucieństwa i żądzy. Jest to zdecydowanie zły charakter, a jednak nawet mimo tego że krzywdzi innych i często napawa nas wstrętem i strachem, wzbudza też pewien rodzaj niewyjaśnionego współczucia. Sytuacja generała komplikuje się gdy poznaje bliżej Teresę (Marieta Żukowska) - swoją podwładną, która budzi w nim niezrozumiałe dla niego samego, najdziksze instynkty i żądzę posiadania...Teresa to postać niejednoznaczna i pełna kontrastów. Zauważamy u niej potrzebę prowokacji i zainteresowania ze strony mężczyzn, a jednocześnie jawi się nam jako filigranowa i słaba istota, która mimo swojej dumy i niezależności, tak naprawdę ulega mężczyźnie ze strachu. Jej moralność przybiera różne oblicze w zależności od sytuacji, w której się znajduje. Zarówno generał jak i Teresa starają się żyć własnym życiem, ale siła przyciągająca ich obydwoje jest silniejsza. Nie przybiera tu ona jednak tak dobrze znanej i akceptowanej postaci miłości czy zakochania – wręcz przeciwnie – jest źródłem zła i bezsensownej przemocy, doprowadza do destrukcji i nienawiści. Widz zostaje więc uwikłany w świat będący luźnym wizualnym zapisem subiektywnych emocji i lęków głównych bohaterów, dla którego tłem jest ich wyobraźnia.
Świat ten, nieco schizofreniczny, przesycony obsesją, strachem, pożądaniem ale też brutalnością, stanowi punkt wyjścia do rozważań nad tym jak destrukcyjne w skutkach może okazać się brak spełnienia i zaspokojenia naszych podstawowych pragnień. Krótko mówiąc - do jakich wypaczeń psychiki może doprowadzić ich permanentny brak? I czy w ogóle może być tu mowa o zaspokojeniu jeśli, jak to stwierdza sam reżyser, „każdy łyk rodzi kolejne pragnienia”?
„Nieruchomy Poruszyciel” to obraz, wobec którego ciężko się zdystansować lub przejść obojętnie. Zrozumiałe, że dla widza, który jeszcze nic o filmie nie wie, plakat z kobietą uzbrojoną w nóż i wyłaniającą się z mroku (zupełnie zresztą nietrafiony) może być zachęcający. W dodatku sam gatunek o nazwie thriller erotyczny już brzmi intrygująco... To jednak tylko pozory i efekt niekoniecznie adekwatnie dobranej do filmu kampanii reklamowej. Reasumując - nie radziłabym traktować filmu jako miłego przerywnika między pracą, a kolacją w restauracji lub jako filmu na którym można się nieco „pobać” z grupą znajomych. Jeśli jednak dacie szansę polskiej kinematografii i zamiast na kolejnego „straszaka” z USA wybierzecie się na „Nieruchomego Poruszyciela”, na pewno sugestywne obrazy w nim przedstawione na długo zostaną w waszej pamięci, niezależnie od tego czy będziecie je w myślach krytykować czy zachwalać.
Powinna Was też zaciekawić ścieżka dźwiękowa (Hanna Kulenty), która idealnie współgra ze skrajnymi emocjami bohaterów. Buduje niepokojący nastrój, intensyfikuje lęki, a czasami, jak to się mówi, wbija w fotel. Odważnym krokiem ze strony reżysera było zdystansowanie się od faktograficznego zapisu, narrację snuje on bowiem przy pomocy emocji. Zarówno ta narracja jak i ujęcia i budowanie atmosfery to ukłon w stronę Davida Lynch’a, który jak to Barczyk sam przyznaje, jest dla niego źródłem ciągłej inspiracji. Warta uwagi jest tu również trafna aranżacja przedstawionych w filmie pomieszczeń, których kolorystyka, dekoracje i natężenia światła są jakby integralną częścią bohaterów, mają odrębny charakter i ładunek emocjonalny. Dbałość o takie szczegóły zaowocowała większą sugestywnością obrazu, co na pewno niejeden widz doceni.
Wytrwałych i oczekujących czegoś więcej od kina widzów zachęcam więc do zetknięcia z tym maniakalnym i obsesyjnym, a jednak bezsprzecznie prawdziwym i doskonale zagranym światem, w który nie sposób nie uwierzyć. Z wielkim pożytkiem dla umysłowej higieny.