Nieprzypadkowo zwykło się nazywać Andrzeja Wajdę Mistrzem. W oczach polskich widzów reżyser ten zyskał uznanie dzięki filmom kręconym głównie w czasach socjalistycznych, gdzie filmami takimi jak „Kanał" czy „Człowiek z marmuru" dodawał otuchy podporządkowanemu Związkowi Radzieckiemu narodowi. Młodym widzom Wajda kojarzy się natomiast głównie z filmami, które oglądali na obowiązkowych, zarządzanych przez szkołę, klasowych wyjściach: np. z „Panem Tadeuszem" czy „Katyniem". Jego ostatnie obrazy to na pewno kawał dobrego i potrzebnego kina, jednak ciężko doszukać się w nich mistrzostwa. Ot, solidne dzieła, dzięki poruszanej tematyce skazane na frekwencyjny sukces. W zeszłym roku, rozpoczynając pracę nad skromnym „Tatarakiem" według powieści Iwaszkiewicza, sam reżyser nie przypuszczał chyba, jak niezwykle potoczą się losy jego najlepszego (w mojej opinii) filmu od czasu „Człowieka z żelaza" (1981).
Początkowo wydawało mi się , że iwaszkiewiczowski „Tatarak" w interpretacji Wajdy będzie kolejną pozycją obowiązkową dla polskiej młodzieży. Życie jest jednak przewrotne i samo postanowiło napisać swój scenariusz. Kiedy film był już na etapie produkcji ciężko zachorował operator „Tataraku" (związany z wieloma projektami Mistrza) - Edward Kłosiński (prywatnie mąż Krystyny Jandy). Krótka choroba zakończona zgonem Kłosińskiego wywarła na Wajdzie tak wielkie wrażenie, że postanowił całkowicie przerobić swój najnowszy obraz. Nie chciał już po prostu opowiedzieć nam dość banalnej historii o fascynacji zamężnej Pani Marty przystojnym młodzieńcem Bogusiem. Wolał pokazać nam za pomocą filmu istniejące od zawsze, nierozerwalne koneksje łączące sztukę i jej odtwórców. Zamiast inscenizować kolejne sceny Wajda postanowił nakręcić film o kręceniu „Tataraku", zamiast oddać głos Iwaszkiewiczowi, przekazał go Jandzie, która w ciemnym, pustym pokoju stylizowanym na obrazy Edwarda Hoppera, pozbawionym emocji głosem opowiada o ostatnich tygodniach życia swojego ukochanego.
Nie ma w tym projekcie miejsca na fikcję. Jest natomiast pokazywana w dosadny (lecz subtelny) sposób prawda o życiu, przywiązaniu, miłości, umieraniu, ale także sztuce. Sceny monologu Jandy są tak prawdziwe (mimo wyraźnego zakazu reżysera dotyczącego wszelkiej improwizacji), iż momentami zastanawiałem się, czy mam prawo słuchać tak osobistych wyznań. Jeśli jest jakaś granica osobistego zaangażowania się artysty w sztukę, to Janda w „Tataraku" granicy tej dosięga. My natomiast zadajemy sobie pytanie, jak dalece aktor powinien angażować swoje prywatne doznania, odtwarzając narzuconą przez reżysera, fikcyjną rzeczywistość (pokazuje to m.in. wymowna scena ucieczki Krystyny Jandy z planu zdjęciowego). Podkreślić muszę jednak, że sceny czysto „iwaszkiewiczowskie” wypadają niemal równie udanie.
Ciekawa, nowatorska forma oraz spójność poszczególnych elementów opowieści nagrodzone zostały na tegorocznym Festiwalu w Berlinie, gdzie Wajda otrzymał laur Alfreda Bauera za wyznaczanie nowych perspektyw sztuki filmowej.
„Tatarak" nie jest klasycznym filmem, to przeżycie. Jest w nim magia i mistyka. Nie ma natomiast tłumów w kinowych salach. Nie ma również wątpliwości: Mistrz powrócił.