„Świnki” - nowy film Roberta Glińskiego. Choć sformułowanie nowy nie jest być może do końca na miejscu, gdyż film swą światową premierę miał prawie dwa lata temu, w 2009 roku na Festiwalu w Karlovych Varach. Do opóźnień, jeśli chodzi o premiery zagraniczne jesteśmy już niestety przyzwyczajeni, teraz widocznie pora na nowy trend, gdy polskie filmy będą najpierw oglądać nasi przyjaciele z zagranicy. Nie to jest jednak najważniejsze, choć budzi emocje, co najmniej takie jak i sam film.
Robert Gliński jest reżyserem uznanym, rektorem PWSFTviT w Łodzi. Sam scenariusz do „Świnek” to wynik współpracy z jedną ze studentek, Joanną Didik. Jest też przede wszystkim reżyserem filmu „Cześć Tereska”, którym postawił sobie dość wysoko poprzeczkę, jeśli chodzi o dalsze produkcje. Jak mówił sam reżyser na konferencji prasowej, jego filmy mają jakiś cel, misję. Ukazują problemy, patologie, naświetlają wstydliwe tematy. Jest to oczywiście wielce chwalebne, ale też niestety naiwne, zmienianie świata za pomocą kina brzmi jak kolejne hasło nieżyciowych idealistów.
„Świnki” pokazują świat dziecięcej prostytucji, wiejskich dyskotek, niemieckich pedofilii, nastolatek idących do łóżka za nowe buty, czy koronki na zęby. Film ponadto jest określany jako kontrowersyjny, „mocniejszy niż Galerianki”. Szczególnie to ostatnie określenie burzy mnie, tudzież mój cały światopogląd. Odkąd to miarą wybitności filmu, jest to, że jest „mocniejszy” od innego? Niedługo produkcja filmowa, będzie reklamowana hasłem: „mocniejszy niż nagranie z ubojni koni”, bądź „ w naszym filmie jest o trzy ciała więcej niż w… (wpisz dowolny tytuł)”. Ponadto „Świnki” pokazują Kościół w karykaturalnej formie, rozmodlonego tłumu, śpiewającego religijne przyśpiewki. Tłumu, w którym nie ma miejsca na dialog, bo ważniejsze są układy taneczne i synchronizacja ruchów przy wyśpiewywanych melodiach. Także rodzice, nauczyciele to osoby żyjące w jakby innym świecie, nie dostrzegające problemów dzieci. Jednostki głuche, bezradne, tchórzliwe, dodatkowo jeszcze zawodowo i życiowo przegrane. Tytułowe świnki zaś to dzieci, dla których istnieje przelicznik na wszystko, za co mogą zapłacić własnym ciałem, zmieniają się tylko stawki i zakres usług.
„Świnki” wydają się mieć zapał dydaktyczny, moralizatorski, ale co chyba gdzieś umyka, nie są przecież dokumentem. Poruszają temat ważny, trudny w sposób delikatnie mówiąc przerysowany i groteskowy, prawdopodobieństwo tego, iż szesnastolatek zostaje alfonsem, po wyeliminowaniu poprzedniego, wydaje mi się jednak mimo powszechnej degeneracji, dość nikłe. I chyba jedynym słusznym podejściem (chyba, że ktoś ma pomysł na lepsze) do owej produkcji, jest uzmysłowienie sobie, że liczy się w niej temat, przekaz. Szkoda tylko, że realizacja pozostawia wiele do życzenia.