Wielu chciałby coś w swoim życiu zmienić, wielu chciałoby się cofnąć w czasie, wielu chciałoby sobie odjąć kilka lat. Wiele z tych wielu to kobiety. I o spełnieniu tych wszystkich, głównie damskich, chęci opowiada najnowszy film Juliusza Machulskiego, pt. „Ile waży koń trojański”.
Zośka to szczęśliwa czterdziestka. Ukochany mąż (drugi), Kuba - mężczyzna jej życia, 11-letnia córka z pierwszego małżeństwa – Florka i świetna praca, cóż więcej można chcieć od życia? Sporo, a przynajmniej kilku lat mniej i możliwości poprowadzenia swego życia ciut inaczej, by szczęście wcześniej zapukało do jego drzwi. Takie właśnie życzenia Zosia wypowiada w dniu swoich 40 urodzin, które wypadają w przełomowy, „milenijny” Sylwester 1999/2000 i życzenie to, na szczęście lub nieszczęście kobiety, spełnia się. Tym sposobem Zośka budzi się u schyłku PRL, w roku 1987 u boku byłego męża – Darka, pamiętając 13 lat swojego przyszłego życia...dzień po dniu.
Nie ma co ukrywać, pomysł na scenariusz nie jest niczym nowym. W historii kina wiele było produkcji opartych na motywie cofnięcia się w przeszłość, chociażby stworzona w latach 80. trylogia Roberta Zemeckisa „Powrót do przeszłości”. W tym wymiarze nie ma więc mowy o żadnym novum, jednak świat sprzed lat jest nasz, swojski i sentymentalnie pachnie peerelem.
W tym miejscu należą się brawa dla Joanny Machy odpowiedzialnej za scenografię oraz Ewy Machulskiej – twórczyni kostiumów. Obie panie spisały się na medal przenosząc widza w socjalistyczną Polskę lat 80. Na stołeczne ulice wróciły Maluszki, Syrenki, Warszawy, sklepy Społem i sznureczki kolejek. A w kolejkach? Ludzie w kiczowatych strojach, kolorowych, ciut za dużych tu i ówdzie, rodem z NRD lub innego lepiej zaopatrzonego baraku w obozie krajów socjalistycznych. Przyznam, że sama, mimo młodego wieku, przyglądałam się obrazowi na ekranie z nostalgicznym uśmiechem na twarzy (wszak to czasy mojego dziecięctwa).
Nieźle spisała się obsada aktorska. Ilona Ostrowska (znana głównie z serialu komediowego „Ranczo”) całkiem przekonująco wcieliła się w rolę, trochę zagubionej „powtórką z rozrywki”, Zośki. Wyśmienitą kreację stworzył Robert Więckiewicz – Darek w jego wykonaniu to mieszanka lowelasa, tandeciarza i kombinatora, który wszędzie i na wszystkim potrafi zarobić. Wspomnieć należy także o wisience na torcie – Danucie Szaflarskiej, która zagrała babcię głównej bohaterki, żywotną, bardzo inteligentną i zabawną starszą panią.
„Ile waży koń trojański” ma wiele wspólnego z komedią, i mimo iż z jej romantyczną odmianą, to oba elementy są wyważone na tyle, że film ogląda się przyjemnie. Nie ma cukierkowych scen, kiczowatych wyznań naznaczonych równie kiczowatymi pocałunkami. Machulski jednak, jak przystało na twórcę takich kultowych obrazów jak: „Seksmisja”, „Kingsajz” czy „Kiler”, bawi słowem, sytuacją i to bawi w inteligentny, pozbawiony wulgarności sposób.
Trzeba przyznać, że obraz jest bardzo kobiecy i mam wrażenie, że „Ile waży koń trojański” jest najlepszą polską komedią romantyczną, jaką udało mi się obejrzeć. Filmowi oczywiście brakuje sporo do kultowych produkcji Machulskiego, nie stanowi to jednak przeszkody, by podczas seansu naprawdę dobrze się bawić.