Fabuły „Pinokia” nie trzeba chyba nikomu streszczać. W końcu powieść Carla Collodiego czytał prawie każdy. A jak nie, w co szczerze wątpię, to na pewno widział przynajmniej jedną z wielu adaptacji. Dla Włochów ta książka stała się jednym z filarów literatury i tożsamości narodowej. Matteo Garrone (polskim widzom znany chociażby z reżyserii filmu „Dogman”) w pełen miłości sposób mierzy się z kultowym dziełem i zostaje przy tym niezwykle wierny oryginałowi.
Świat, z którym spotkamy się na ekranie nijak nie przypomina cukierkowej wersji Walta Disneya, którą możemy pamiętać z dzieciństwa. Scenariusz jest miejscami naturalistyczny, smutny, ciężki. Garrone sztywno trzyma się pierwowzoru, jednakże część wątków fantastycznych traktuje bardziej umownie niż dosłownie. Swoją uwagę poświęca raczej aspektowi społecznemu – ukazuje szare, brudne Włochy sprzed końca XIX wieku i okropną biedę, w której żyje duża część ich społeczeństwa. Przedstawicielem takiej skrajnej biedy jest Gepetto, który nie ma pracy od tygodni. Początek filmu, który przedstawia jak mężczyzna próbuje zdobyć, choć odrobinę jedzenia, czy drewna do pracy sprawia, że ciężko jest nam uwierzyć w istnienie chłopca z drewna. Naturalistyczna, do bólu realistyczna stylistyka nie łączy się dobrze z elementami fantastycznymi. Głównie ze względu na niezrozumiały brak konsekwencji w tworzeniu świata magicznego. Ludzie przerażeni są na widok ruszającego się drewna, lecz drewniany chłopiec, mówiące kukiełki, czy lis na nikim nie robią większego wrażenia. Taką samą niekonsekwencję można zauważyć w kreacji postaci fantastycznych – część z nich jest do bólu przerysowana, nierealna, stanowi bardzo specyficzny twór wyobraźni, jak chociażby Świerszcz. Natomiast drugą część stanowią postaci, które wyglądają raczej jak ludzie noszący kostiumy zwierząt – jak Lis, czy Kot. Sprawia to, że nie można zatracić się w bajkowym świecie, wyrywa nas to z niego i zwyczajnie konfunduje.
Choć „Pinokio” to z założenia książka przeznaczona dla dzieci, to po seansie najnowszego filmu Garrone mogłyby one czuć się lekko nieswojo. Świat przedstawiony jest straszny, złowieszczy. Ukazuje to nawet scenografia i kolorystyka filmu – wszystko skąpane jest w odcieniach szarości i ciemnych, ponurych kolorów. Wybór takiej stylistyki zdecydowanie wyróżnia się na tle znanych nam innych adaptacji tej książki. Scenografia, kostiumy, charakteryzacja są powalające. Zachwycają realizmem zamkniętym w bajkowym kontekście. Przeszkadza w tym tylko jedno – właściwie to nie wiadomo do kogo skierowany jest ten film. Bo jeśli do dzieci – to jest dla nich zbyt niepokojący, straszny. Nie wyobrażam sobie siedmiolatka w spokoju oglądającego scenę, w której rabusie powiesili Pinokia na drzewie, a ten ledwo co nie zginął. Natomiast, jeśli miał być skierowany do dorosłych, to za dużo tu infantylizmu i dziecięcych moralitetów. Jeśli Garrone w pełni zdecydowałby się na ukazanie historii drewnianego chłopca w sposób całkowicie pozbawiony bajkowej otoczki i skupiłby się na przerażającej stronie tej opowieści, to mógłby z tego powstać całkiem oryginalny i angażujący film. Tak się jednak nie stało. Film w odczuciu osoby dorosłej niemiłosiernie się dłuży, natomiast w odczuciu dziecka może zwyczajnie nudzić i konfundować. Miejscami sprawia wrażenie raczej bezpośredniego przełożenia lektury szkolnej na ekran niż oddzielnego tworu sztuki filmowej. Zabrakło mi w nim aspektu autorskiego.
I choć brak konsekwencji w budowaniu świata fantastycznego razi, to wizualnie film zachwyca, szczególnie przy przedstawianiu tych mniej realnych postaci. Wygląd samego Pinokia jest tak pięknie zaprojektowany, że można spędzić te dwie godziny tylko i wyłącznie się nad nim zachwycając. Szkoda, że mając tak dobrą scenografię, znakomitych aktorów i wybitny pierwowzór „Pinokio” Matteo Garrone jest zwyczajnie drewniany.