Dziwny stan obojętnego zawieszenia, swoisty letarg, już nie jawa, ale jeszcze nie sen, mentalna przestrzeń, w której nie tylko nie jest się sobą, ale ma się także niewielki wpływ na to, co dzieje się wokół. Ten przedziwny stan otępienia jest motywem przewodnim nowego obrazu Magdaleny Piekorz (reżyseria) i Wojciecha Kuczoka (scenariusz) „Senność”.
Fabuła utkana na kanwie trzech pozornie nie związanych ze sobą historii, które jednak na mgnienie oka splatają się ze sobą w bardzo ważnym dla bohaterów momencie.
Adam, młody lekarz, postanawia nie wracać do rodzinnej wsi, by szukać szczęścia w wielkim mieście. Wśród katowickich kamienic znajduje pracę i trudną miłość, ale czy odnajdzie siebie? Robert jest pisarzem, opuściła go wena, za to niczym bluszcz oplotła żona – histeryczka (niezła kreacja Joanny Pierzak). Róża cierpi na narkolepsję i kiedy tylko jej emocje „wskoczą na wyższy poziom” zasypia. Spokój stara się jej zapewnić troskliwy mąż, którego zazdrosna kobieta nieustannie podejrzewa o zdradę.
Losy, tych wszystkich bardzo różnych ludzi, spaja tytułowa senność. W obrazie Magdaleny Piekorz jest ona swego rodzaju oderwaniem od realnego życia i prawdziwego siebie, letargiem, z którego trudno się otrząsnąć. Bohaterowie oczywiście zdają sobie sprawę z sytuacji w jakiej się znajdują, choćby nawet ta świadomość była jedynie podświadoma (Róża), nie mają jednak siły , możliwości lub są po prostu zbyt leniwi by cokolwiek zmienić. I nie ma się co dziwić, wybudzenie się z tego, bądź co bądź dającego pozory szczęśliwego i przede wszystkim wygodnego, życia wymaga dużo odwagi i siły. Mimo całego marazmu i apatii, które dosięga całą trójkę, mimo szarości i obojętności, podjęcie próby walki o siebie jest niezwykle trudne. Nic więc dziwnego, że Róża, Robert i Adam gubią się w świecie, który sami sobie wybrali, a który okazał się gorzki i pełen rozczarowań. Jednak trójka głównych bohaterów, w przełomowej dla siebie chwili, podejmuje wyzwanie i próbuje się wyzwolić z tej sennej pułapki.
Scenariusz Wojtka Kuczoka (bądź co bądź prozaika a nie autora scenariuszy) jest bardzo prawdziwy. Nikt nie może mieć wątpliwości, że ogląda normalne, otaczające nas realne życie. Kuczokowi udaje się opowiedzieć trzy różne historie o różnych ludziach, pochodzących z różnych światów, które spaja motywem sennego marazmu niczym klamrą. Co interesujące, nagle okazuje się, że mimo tej całej odmienności życiowa sytuacja bohaterów jest wręcz taka sama. Dodatkowo wątki „Senności” przeplatają się w bardzo łagodny i nienachalny sposób. Warto też wspomnieć o dialogach, które wtedy kiedy trzeba są proste jak budowa cepa, ale w odpowiednich momentach nabierają wręcz filozoficznej głębi, a już na pewno stają się niemalże poetyckie (szczególnie w ustach Roberta). Na koniec, akcję „Senności” Kuczok ciekawie umiejscawia w dwóch, kontrastujących ze sobą przestrzeniach: w brudnym krajobrazie Katowic i w pięknym Beskidzie Śląskim, jakby próbował podkreślić granice między jawą i letargiem, w którym przyszło żyć bohaterom.
Na wyróżnienie zasługuje również muzyka. Kompozycje Adriana Konarskiego nie tylko podkreślają, ale wręcz potęgują nastrój, który jest może i senny, ale zarazem pełen , być może, bezpodstawnego niepokoju.
Przyznam, że „Senność” Magdaleny Piekorz zaskoczyła mnie aktorsko. Po obawach, co do doboru obsady (dotyczących głównie aktorów „serialowych”), pozostało blade wspomnienie. Gra aktorska wypada bowiem co najmniej dobrze. Na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim Joanna Pierzak, która w bardzo naturalny sposób wcieliła się w histeryczną hipochondryczkę Annę Wojnar. Nieźle z rolą poradziła sobie również Małgorzata Kożuchowska, która zdaje się być stworzoną do ról eterycznych, troszeczkę rozhisteryzowanych kobietek, niekoniecznie chorych na narkolepsję. Genialnie wypada Marian Dziędziel jako władczy teść Roberta, poseł na Sejm IV RP. Warto wspomnieć też Krzysztofa Zawadzkiego – zmęczonego życiem pisarza, który nagle z tego życia musi zacząć czerpać garściami i Michała Żebrowskiego w roli troskliwego męża, w którym jednak coś „zgrzyta”.
Filmem jestem oczarowana (podobnie jak debiutanckimi „Pręgami”), bo to kawałek dobrego, polskiego, współczesnego kina. Co ważne, obraz Piekorzowej i Kuczoka, nie jest ot taką pozycją do bezmyślnego pooglądania, mam wrażenie, że puka w ekran i szepcze wprost do ucha widza „otwórz oczy, obudź się”. Zupełnie jakby twórcy „Senności” chcieli przekazać coś na kształt epikurejskiego „carpe diem”: żyj tak, aby nic nie stracić, żeby (jak mówi Robert Wojnar) nie trafić do piekła i nie oglądać wszystkich niewykorzystanych szans...