logowanie   |   rejestracja
 
Indiana Jones and the Dial of Destiny (2023)
Indiana Jones i artefakt przeznaczenia
Indiana Jones and the Dial of Destiny (2023)
Reżyseria: James Mangold
Scenariusz: Jez Butterworth, John-Henry Butterworth
 
Obsada: Harrison Ford ... Indiana Jones
Mads Mikkelsen ... Jürgen Voller
Boyd Holbrook ... Klaber
Phoebe Waller-Bridge ... Helena
Antonio Banderas ... Renaldo
 
Premiera: 2023-06-30 (Polska), 2023-06-28 (Świat)
   
Filmometr:
Odradzam 50% Polecam
Ocena filmu:
oczekuje na 5 głosów
Twoja ocena:
 
Recenzja:
 
Kapelusze z głów, czyli pożegnanie z Indy’m [recenzja Blu-ray]

Gdy w marcu 2016 roku ogłoszono, iż Steven Spielberg ponownie łączy siły z Harrisonem Fordem w celu stworzenia ostatniej przygody legendarnego Indiany Jonesa, wielu internautów przyjęło tę wiadomość z mieszanymi uczuciami, wytykając m.in. podeszły wiek amerykańskiego aktora związanego z rolą Indy’ego od samego początku serii, czy dosyć chłodno odebraną czwartą odsłonę franczyzy sprzed piętnastu lat pt. „Królestwo Kryształowej Czaszki”, która miała definitywnie zakopać nadzieje filmowców na jakiekolwiek przyszłe kontynuacje. Gdy jednak Disney przejął prawa do znanej marki w 2013 roku (a rok wcześniej całe studio LucasFilm odpowiedzialne za produkcję kolejnych części), włodarze wytwórni uznali, że warto przywrócić do życia postać, za sprawą której widzowie wpłacili do kin na całym świecie aż dwa miliardy dolarów, wykorzystując efekt nostalgii, czyli zręcznie opracowany przepis na sukces, z którego amerykańska firma założona przed stu laty przez braci Disneyów korzysta ze zmiennym powodzeniem do dnia dzisiejszego. I chociaż studio Myszki Miki postawiło na długą promocję, rozpoczętą już na ponad rok przed oficjalną premierą (w maju 2022 podczas konwentu celebrującego serię „Gwiezdnych Wojen” Harrison Ford opublikował pierwsze spojrzenie na niezatytułowany jeszcze „Artefakt Przeznaczenia”) to przy gargantuicznych wręcz rozmiarów budżecie produkcji, sięgającym 300 tysięcy dolarów nie udało się osiągnąć sukcesu finansowego i to nawet przy przychylnych recenzjach, czy pięciominutowej owacji na stojąco podczas premiery na festiwalu w Cannes. Czyżby sprawdzona dotąd recepta miała datę przydatności i czas wielkich ekranowych powrotów bezpowrotnie przeminął, a kultowi bohaterowie powinni według dzisiejszej publiki podzielić los artefaktów, za którymi całe życie uganiał się uwielbiany niegdyś Indy?
 
Ostatni rozdział przygód Indy’ego rozpoczyna ponad dwudziestominutowy prolog z młodości podróżnika rozgrywający się w nazistowskich Niemczech – jest rok 1944, Hitler się ukrywa, a Trzecia Rzesza chyli się ku upadkowi. Niemieccy wojskowi schwytali właśnie jednego z amerykańskich szpiegów, którym okazuje się nikt inny, jak sam Indiana Jones (w tej roli Harrison Ford odmłodzony o dobre czterdzieści lat), a razem z nim dociera niezwykły przedmiot: włócznia, którą rzymski centurion Gajusz Kasjusz przebił bok konającego na krzyżu Chrystusa. Obecny na miejscu naukowiec doktor Jurgen Voller stwierdza jednak, że odkryty artefakt to w rzeczywistości falsyfikat o znikomej wartości. Wśród skarbów znajduje się jednak inny wyjątkowy eksponat – połowa Tarczy Archimedesa, czyli mechanizmu stworzonego przez greckiego matematyka. Indiana Jones za wszelką cenę próbuje nie dopuścić, by antyczne okazy wpadły w ręce wrogów i z pomocą przyjaciela, oxfordzkiego archeologa Basila Shaw’a zwycięsko udaje im się razem wyjść z opresji bez szwanku. Mija kilka dekad i spotykamy naszego bohatera w zupełnie nowej i wręcz niewiarygodnej roli – wykładowcy na uniwersytecie Hunter Collage, który właśnie ma przejść na emeryturę, żyjącego samotnie w małym mieszkanku w centrum Nowego Jorku. Jego uporządkowana rzeczywistość zmienia się, gdy w jego życiu pojawia się Helena, córka zmarłego Basila, który do końca swych dni studiował tajemniczy artefakt Archimedesa, przekazując go ostatecznie Indy’emu, by ten go zniszczył. Jak się okazuje słynny podróżnik nigdy tego nie zrobił, a Helena przekonuje go, by razem odnaleźli drugą część mitycznej tarczy, zanim ta wpadnie w niepowołane ręce – jak się później okazuje ich drogą podąża pracujący dla NASA Dr. Schmidt, czyli ocalały przed laty Jurgen Voller, któremu marzy się reinkarnacja Trzeciej Rzeszy. Indiana Jones musi zatem po raz ostatni włożyć swój legendarny kapelusz i sięgnąć po wysłużony bat, zanim definitywnie pożegna się z rolą poszukiwacza przygód.

Seria filmów z Indianą Jonesem to z pewnością dla większości najlepsza przygodowa franczyza w świecie kinematografii – a przynajmniej tak było aż do 2008 roku, gdy dziewiętnaście lat po uznanej za najlepszą z części „Ostatniej krucjacie” zadebiutowała jej niechlubna kontynuacja. Liczba absurdów w „Królestwie Kryształowej Czaszki” z przeżyciem wybuchu bomby atomowej w lodówce na czele, a także licznymi błędami przy montażu wciąż nawiedza fanów Indy’ego w snach – na wielu padł więc blady strach, gdy dowiedzieli się o planach Disneya i widmo powtórki z rozrywki zaczęło nabierać realnych kształtów. Na szczęście „Artefakt Przeznaczenia” jest godnym pożegnaniem serii i w pewnym sensie pozwala nam cofnąć czas niczym przy użyciu tytułowego obiektu oraz przypomnieć sobie za co pokochaliśmy tego herosa i jego podnoszące adrenalinę przygody wiele dekad temu. Moją uwagę skutecznie przykuł pełny tytuł produkcji, oficjalnie ujawniony zaledwie pół roku przed premierą kinową. Tytułowy artefakt to w istocie wypadkowa dwóch różnych przedmiotów: pierwszym z nich jest Lustro Archimedesa – broń solarna wykonana przez greckiego naukowca w czasach starożytnych, która według podań i legend miała znacząco zmienić przebieg bitwy podczas oblężenia Syrakuz w latach 214-212 p.n.e. Filmowy artefakt przypomina jednak bardziej z wyglądu mechanizm z Antykithry z dwiema tarczami zaprojektowany do obliczania pozycji ciał niebieskich i odnaleziony w 1901 roku – jej ekranowa wersja ma posiadać także nadprzyrodzone moce, umożliwiające bohaterom podróże w czasie. To właśnie ten antyczny cud techniki przypomniał mi o pierwszych misjach Indiany Jonesa w poszukiwaniu mitologicznych przedmiotów o cudownych właściwościach, przedstawianych niczym bezcenne relikwie i rozpalających wyobraźnię młodych poszukiwaczy skarbów.
 
Pomysł ten być może pochodzi od samego George’a Lucasa, którego koncepcję na piątą odsłonę serii tak skomentował Harrison Ford jeszcze w 2008 roku: „Przy każdym filmie razem ze Stevenem Spielbergiem dochodzimy do wstępnych ustaleń odnośnie fabuły, następnie George Lucas pracuje nad nią sam, by w końcu przekazać nam szczątkowy zarys scenariusza – jeśli nam odpowiada, zaczynamy zajmować się poszczególnymi jego częściami”. Według Lucasa niezwykle ważnym elementem każdego filmu jest konkretny przedmiot napędzający fabułę i motywujący działania postaci, będący pretekstem do rozwiązania i przebiegu późniejszej akcji (tzw. McGuffin); filmowiec jest zdania, że musi to być artefakt o nadprzyrodzonych mocach, jednak posiadający archeologiczne, czy historyczne tło, które należy do realnego świata – nie może być po prostu czymś wymyślonym, jak wehikuł czasu. Wygląda na to, że w 2016 roku postanowiono skorzystać z tej koncepcji, łącząc oba pomysły, gdyż już w kwietniu tego samego roku potwierdzono, że tajemniczy „McGuffin” został wybrany. Przedłużające się prace nad scenariuszem i ciągle przekładanie premiery zaowocowały zmianą na ważnym stanowisku– w lutym 2020 roku Spielberg poinformował, że rezygnuje z obowiązków reżysera, tłumacząc swoją decyzję potrzebą nowego spojrzenia na trwającą wtedy 39 lat franczyzę. Pałeczka została przekazana Jamesowi Mangoldowi, który nauczony błędami poprzedników proponuje widzom coś więcej, niż tylko nostalgiczną wyprawę w przeszłość – amerykański twórca udowadnia, że jest solidnym rzemieślnikiem i wie, czego oczekują fani Indy’ego: dobry scenariusz, ciekawe dialogi, próba odniesienia do problemów, którymi żyjemy dzisiaj przeważają nad technicznymi trickami i sentymentem, którymi wypełnione jest dziś kino mainstreamowi do granic wręcz możliwości.
 
Piąta część przygód Indiany Jonesa nie mogłaby się udać bez jego głównej gwiazdy, Harrisona Forda, którego na potrzeby nowej odsłony odmłodzono komputerowo o cztery dekady – co starsi widzowie mogą odnieść wrażenie, że ostatnie czterdzieści lat minęło dla nich i słynnego obieżyświata niczym z bicza strzelił, gdyż dzięki CGI ożywiono bohatera znanego z pierwszych filmów pod względem fizycznym. To już nie nawiązanie od młodych lat, ale swoiste cofnięcie się w czasie, zupełnie jakby zadziałała magia tajemnego obiektu z aktualnej kontynuacji. Można się pokusić o stwierdzenie, że „Artefakt Przeznaczenie” to wcale nie pożegnanie z serią, a stary Jones wcale nie wybiera się na żadną emeryturę, skoro aktor każe nam wierzyć, że ciągle potrafi z taką werwą i gracją wymachiwać swoim batem na ekranie i wciąż po tylu latach przyprawiać nas o dreszcz emocji. Po dwudziestominutowym prologu przychodzi jednak zmiana konwencji i obserwujemy „nowego” Indy’ego – zgorzkniałego, samotnego starszego pana walczącego z głośną młodzieżą z mieszkania obok. I w tym momencie pojawia się równowaga i powiew świeżości w osobie Heleny, sportretowanej przez Phoebe Waller-Bridge, znanej z serialu „Fleabag”. Brytyjska aktorka o niebo lepiej sprawdza się jako kompan przygód, niż kopiujący protagonistę Shia LaBeouf (którego nieobecność po skandalu z przemocą domową scenarzyści sprytnie wytłumaczyli), jest jego partnerką w wyprawie, ale na zasadzie kontrastu – gołym okiem widać, że to ulepiona z zupełnie innej gliny postać z charakterystycznym uśmiechem, ale i potrafiąca poczęstować rozmówcę od czasu do czasu kąśliwą uwagą. W roli antagonisty zobaczymy charyzmatycznego Madsa Mikkelsena i nie sposób chyba wymarzyć sobie innego aktora, który lepiej odegrałby tego fanatycznego antyherosa, wzorowanego na prawdziwej osobie Wernera von Brauna, jednego z najbardziej kontrowersyjnych naukowców XX stulecia.
 
Nikogo nie powinno zdziwić, że za muzykę instrumentalną ponownie odpowiadał John Williams, autor kultowego motywu głównego bohatera, który towarzyszy przygodom Indiany Jonesa od ponad czterdziestu lat. Jeszcze zaledwie rok temu wiekowy amerykański kompozytor zarzekał się, że piąta odsłona słynnej serii będzie ostatnią jego pracą przed planowanym przejściem na emeryturę, jednak wkrótce wycofał się ze swojej obietnicy zaskakując fanów kolejną propozycją do filmu Spielberga pt. „Fabelmanowie”. Piaty Indy to jednak pierwsza współpraca 91-letniego kompozytora z Mangoldem, którą reżyser wspomina bardzo ciepło: „Gdy John zagrał mi oryginalny temat po raz pierwszy w towarzystwie orkiestry, byłem pod wielkim wrażeniem, lecz bałem się, że jest on zbyt pompatyczny i niepotrzebnie romantyczny. John tylko na mnie patrzył i się uśmiechał, gdyż wiedział, że motyw świetnie sprawdzi się w połączeniu z obrazem”. Ten utwór to „Helena’s Theme” rozpisany na wiolonczelę i orkiestrę, a wykonany przez niemiecką instrumentalistkę Anne-Sophie Mutter i wydany jaki singiel promujący soundtrack na tydzień przed kinową premierą – nie powinno to dziwić, gdy jest to najbardziej rozbudowany temat na albumie. Williams stworzył dziewięćdziesięciuminutowy score, który prócz nowych motywów powiela też te znane z poprzednich części – ten najbardziej charakterystyczny słyszymy już w chwili, gdy na ekranie pojawia się odmłodzone cyfrowo oblicze Harrisona Forda. Score „Artefaktu Przeznaczenia” to epicka podróż, która nawiązuje do muzycznego dziedzictwa cyklu, wprowadzając świeże nuty dla nowych bohaterów i konkretnych wydarzeń, m.in. aż pięć osobnych tematów dla Nazistów z Doktorem Vollerem na czele, które odznaczają się sporą dawką dramaturgii.
 
WYDANIE BLU-RAY
 
Obraz na płycie został zapisany w formacie szerokoekranowym 2.39:1 i jak każdy dysk od Disneya sprawuje się wyśmienicie – film został nakręcony kamerami Arri Alexa Mini LF z soczewkami Panavision C oraz T, czyli certyfikowanym przez IMAX sprzętem ręką Phedona Papamichaela, dla którego było to bardzo wymagające zadanie, gdyż kamera była cały czas w ruchu – operatorowi zdjęć zależało na dostarczeniu ekipie obrazu jak najlepszej jakości przed jego długą postprodukcją. Film, który obfituje w CGI, w tym dwudziestominutowy prolog z odmłodzonym komputerowo Fordem wypada nadzwyczaj naturalnie i prawdziwie, a na ekranie królują brązy i beże z przewagą ochry, często określanej jako złotożółta barwa, która wizualnie odnosząc się do naturalnego barwnika idealnie pasuje do najnowszej produkcji obracającej się wokół antycznego przedmiotu. „Artefakt Przeznaczenia” to także umiejętne operowanie cieniem i oświetleniem postaci nie tylko przy wykorzystaniu naturalnego światła, ale i sztucznego źródła oświetlenia, które nadają tak potrzebnej w serii aury tajemniczości. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie DTS-HD Master Audio 7.1, natomiast polski dubbing otrzymujemy jako Dolby Digital 5.1 – obie brzmią niezwykle dynamicznie i wielokrotnie mają szansę błyszczeć, szczególnie w scenach akcji, jak wybuch bomby w filmowym wstępie, czy późniejsza walka na dachu rozpędzonego pociągu. Na uwagę zasługuje też muzyka oryginalna Johna Williamsa i dobrze znany nam motyw związany z kultową serią, którego nawet delikatne dźwięki słyszane po raz pierwszy w piątej odsłonie potrafią wywołać nasz uśmiech. W polskim dubbingu usłyszymy m.in. Marka Lewandowskiego (Indiana Jones), Agnieszkę Grochowską (Helena Shaw), Piotra Bajora (Basil Shaw), Wojciecha Malajkata (Renaldo), Włodzimierza Matuszaka (Sallah), Annę Szymańczyk (Mason), a czarny charakter Jurgen Voller przemawia głosem Roberta Więckiewicza.
 
Oprócz filmu na dysku znajdziemy dodatki, które trwają ok. godziny, jeśli nie policzymy wyizolowanej ścieżki audio ze soundtrackiem, czyli bonusu znanego z wydań fizycznych filmów Tima Burtona. Wspomniany materiał to „Film w wersji tylko z muzyką”, który dostępny jest w wersji audio Dolby Digital Plus 7.1 i pozwala nam doświadczyć oryginalnego score’u Johna Williamsa w oderwaniu od filmowych dialogów – miło jest wrócić do tej zapomnianej formy dodatku po wielu latach. Drugim i ostatnim bonusem (lecz bardzo treściwym) jest dokument „Za kulisami filmu Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia” (56:46), który pozwala zajrzeć nam za kulisy ostatniej części przygód Indy’ego; making-of podzielono na pięć rozdziałów (Prolog, Nowy Jork, Maroko, Sycylia, Finał), które ujawniają wiele scen spoza kadru wzbogaconych wywiadami z aktorami i ekipą produkcyjną, koncentrując się szczegółowo na wybranych aspektach produkcji. Menu główne dostępne jest w polskiej wersji językowej.
 
Czasami powrót do kultowych klasyków po wielu dekadach kończy się fiaskiem, nie tylko pod względem finansowym, ale i artystycznym – na szczęście ostatnia część przygód Indiana Jonesa jest nie tylko nostalgiczną rewizytą świata najsłynniejszego archeologa na świecie, ale i wciągającym zwieńczeniem serii, która żegna wykreowaną na ekranie postać przez Harrisona Forda z należytym szacunkiem dla całej franczyzy. Chociaż piąta odsłona cyklu to jedyna kontynuacja niewyreżyserowana przez Stevena Spielberga, to jego następca James Mangold odrobił lekcję sprzed piętnastu lat serwując fanom nie tylko ekscytujące widowisko (stworzone w prawdziwych plenerach i pięknych lokalizacjach Szkocji, Maroka, czy Sycylii) i wprowadzając nowe, świeże postaci, ale doskonale zrównoważył je wystarczającą jak na dzisiejsze standardy dawką nostalgii (animowana mapa podczas podróży bohaterów, czy muzyka Johna Williamsa ze słynnym motywem), by „Artefakt Przeznaczenia” nie grał wyłącznie na sentymentalnych nutach. Magia kina polega na tym, by przekonać widza do nieprawdopodobnych wydarzeń w filmie i jeszcze czerpać z tego przyjemność – i to Mangoldowi za sprawą 81-letniego Forda się udaje, który na ekranie nie jest wcale sędziwym starcem (choć akceptuje ograniczenia swojego ciała), reinkarnując nie tylko duchowo, ale i cieleśnie Indy’ego, którego zapamiętaliśmy z młodości. I chociaż nasz protagonista przez dekady uganiał się po świecie za legendarnymi artefaktami, sam takowym się nie stał – mimo ośmiu dekad na karku Indy w naszej świadomości nie wybiera się na emeryturę, chociaż na nią zdecydowanie zasłużył. Ściągamy zatem kapelusze i żegnamy starego Jonesa, ale z uśmiechem na twarzy, bo wiemy, że fedora i bat są ciągle w dobrych rękach i póki co w nich pozostaną.

Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.

autor:
CaptainNemo
ocena autora:
dodano:
2023-12-07
Dodatkowe informacje:
 
O filmie
Pełna obsada i ekipa
Wiadomości [7]
Recenzje
  redakcyjne [1]  
  internautów [0]  
dodaj recenzję
 
Plakaty [2]
Zdjęcia [0]
Video
 
DVD
 
dodaj do ulubionych
 
Redakcja strony
  Maciek Słomczyński
  Radosław Sztaba
  MJ Watson
  arecki
dodaj/edytuj treść
ostatnia modyfikacja: 2023-04-27
[odsłon: 10550]
Zauważyłeś błędy na stronie?
Napisz do redakcji.
 

Kinomania.org
 

kontakt   |   redakcja   |   reklama   |   regulamin   |   polityka prywatności

Copyright © 2007 - 2012 Filmosfera