Czy mieliście kiedyś wrażenie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko Wam pomimo iż wszystko staraliście się robić dobrze? Jeśli tak, to znaleźliście się w położeniu niemal identycznym jak Larry Gopnik, główny bohater najnowszego filmu braci Coen pt. „A Serious Man". Larry ma problemy w domu (żona zakomunikowała mu, że jest związana uczuciowo z ich wspólnym znajomym), nie układa mu się w pracy (ktoś przysyła anonimowe listy, kwestionujące jego dobre przygotowanie do pracy na uczelni), a dzieci pamiętają o nim w zasadzie tylko wtedy, gdy jest im potrzebny do poprawienia anteny, znajdującej się na dachu ich domu. Dokładając do tego piętrzące się problemy finansowe, otrzymujemy obraz człowieka, któremu ostatnimi czasy życie kompletnie się nie układa.
Znani z zamiłowania do pesymistycznych tematów bracia Coen, tym razem obrali sobie za cel demitologizację klasycznego „american dream”. Duży dom z równo skoszonym trawnikiem czy połyskujący w słońcu wypolerowany samochód, to nie tylko typowe oznaki przynależności do klasy średniej, ale także niejednokrotnie maski, za którymi musimy ukrywać przed sąsiadami nasze codzienne troski, problemy i wstydliwe sekrety. Coenowie bardzo sprawnie oddali klimat amerykańskich przedmieść lat 60-tych i ukazali nam obłudę i sztuczność „amerykańskiego snu". Niestety gorzej sprawa ma się z samą historią opowiadaną przez braci, gdyż ta w porównaniu z ich poprzednimi dziełami, momentami bywa zwyczajnie nużąca.
„A Serious Man” to także opowieść o codzienności i pokorze, z jaką powinniśmy przyjmować napotykające nas przeciwności. Profesor Gopnik to człowiek nieustannie poszukujący odpowiedzi na nurtujące go pytania, na które nawet największe umysły nie są mu w stanie udzielić satysfakcjonujących odpowiedzi (świetne sceny konsultacji z kolejnymi rabinami). Czy jest zatem sens tracić czas na nieustanne pytanie „dlaczego", skoro i tak w większości przypadków jedyną rozsądną odpowiedzią, jaką usłyszymy będzie krótkie „bo tak"? Czy warto całe życie być dobrym i prawym człowiekiem, skoro i tak nikt tego nie doceni? Czy trzeba być zawsze uczciwym, skoro dzięki małemu przekrętowi nasze życie mogłoby stać się lepsze? Reżyserowie podjęli się trudnego tematu. Spodziewajcie się zatem gradu pytań i minimalnej ilości prostych odpowiedzi. Czyli dokładnie jak w życiu.
Kolejnym elementem manifestującym „inność" najnowszego filmu braci Coen, jest skompletowanie niemal wyłącznie anonimowej obsady. W ich poprzednich filmach aż roiło się od przykuwających uwagę gwiazd, takich jak Tommy Lee Jones czy Brad Pitt. Tym razem dzięki nieopatrzonym twarzom, ważniejsza staje się sama historia, niż jej bohaterowie. W tym miejscu zaznaczyć trzeba, że wszyscy aktorzy radzą sobie wręcz wyśmienicie. Na szczególne pochwały zasługuje oczywiście wiarygodny w każdej scenie Michael Stuhlbarg (w roli Gopnika).
W przeciwieństwie do swojego poprzedniego filmu, „Tajne przez poufne", bracia zmierzyli się z pesymistycznym kinem obyczajowym, które jak na ich twórczość, jest obrazem niezwykle realistycznym. Nie ma tu tego metaforycznego nawiasu, w którym zamykali większość ze swoich dzieł. Nie brakuje oczywiście kilku komicznych scen - bracia to w końcu mistrzowie obserwacji absurdów codziennego życia. Jest to jednak śmiech przez łzy. Nasze wybory nie są bowiem tak istotne, jak moglibyśmy przypuszczać, a nasze życie to nieustanna parabola pozytywnych i negatywnych emocji. Z jednej strony, z nawet najgorszych opresji potrafimy wyjść obronna ręką, z drugiej, nasze szczęście potrafi zburzyć jeden niespodziewany list czy telefon. Ot, lekcja życia według braci Coen…