Stephen Hawking – jeden z największych umysłów naszych czasów, jeśli nie w ogóle. Każdy go zna, ale niestety mało kto kojarzy jego osobę z konkretnymi osiągnięciami. Doświadczyłem tego na własnej osobie, kiedy zapytawszy znajomych: czemu Hawking zawdzięcza swoją sławę? Ku mojemu przerażeniu otrzymałem prawie zawsze odpowiedź: nie wiem. Otóż pan Hawking jest odpowiedzialny za stworzenie teorii o początkach wszechświata — dla laików: Wielkiego Wybuchu. Teorie zaś mają to do siebie, że są tylko teoriami, dopóki ktoś ich nie udowodni. Myślicie, że Hawking udowodnił swoją? Jesteście w wielkim błędzie. „Teoria wszystkiego” pięknie obrazuje, czemu zaprzeczył samemu sobie, a także jakie granice postanowił przekroczyć, jako pierwszy z ludzkiego gatunku.
Stephena Hawkinga poznajemy w filmie „Teoria wszystkiego” jako młodego doktoranta fizyki. Nie potrafi jeszcze sprecyzować swoich własnych myśli, będąc tym dalej od stworzenia, chociażby tematu swojej pracy doktoranckiej. Więcej uwagi skupia na pewnej młodej dziewczynie, która zawróciła mu w głowie. Dzięki swojej pewności siebie zdobywa jej serce. Tutaj kończy się sielanka, Hawking dowiaduje się o swojej chorobie: stwardnienie zanikowe boczne. Każdy dzień przybliża go do pełnego paraliżu, włącznie z mową. Przerażony nadchodzącym nieszczęściem postanawia odciąć się od wszystkich mu bliskich. Jako naukowiec, nie przewidział jednej ważnej rzeczy, która dla niego była zbędna: istnienia miłości. Ożenił się i jest szczęśliwym ojcem trójki dzieci. Choroba nie odcięła go od świata, w pewien sposób pomogła mu w szukaniu istoty wszechrzeczy. Właśnie temu poświęca się aktualnie Hawking: szukaniu teorii, równania, które tłumaczyłoby wszystko, co nas otacza.
Trudno jest patrzeć na cierpienia innych ludzi, ale jeszcze trudniej, kiedy dotyka to nas samych. Rodzina jest dla nas najważniejsza, ale mimo tego jesteśmy zdolni do głębszej empatii. Odczuwanie cierpienia drugiej osoby może być dla nas zbawienne. Czyż nie jest tak, że idąc ulicą, czujemy smutek, widząc biednych? Jest to pozorny obraz, który chcą w nas wzbudzić autorzy „Teorii wszystkiego”. Całość ich produkcji opiera się na złożeniu, że będzie nam przykro patrzeć na osobę na wózku, osobę niezdolną do funkcjonowania tak jak my sami. Od pierwszej sceny filmu, jesteśmy postawieni przed wyborem: kibicować czy też nie? Postać Hawkinga została przedstawiona na tyle dramatycznie, że czujemy się głupio, myśląc sobie, że przecież takie są koleje losów. Trzymamy kciuki w scenach romantycznych, sam uroniłem nie jedną łzę wtedy, ale jednak stoimy gdzieś obok. Jak wiele siły musi mieć w sobie człowiek, który nie potrafi wymówić słowa, a mimo to stwarza teorie podstaw wszechświata, jak wiele musi mieć w sobie życia, by pokazywać je w świetle naukowych faktów, negujących każdą nadzieję dla samego siebie.
Wybierając się na „Teorię wszystkiego” bałem się suchego wywodu o życiu genialnego naukowca. Ku mojemu zdziwieniu, spotkałem w sali kinowej opowieść, która ogrzała mnie ciepłem człowieka szukającego miłości i sensu życia w tym najprostszym wymiarze: rodziny. Każda kolejna minuta sprawiała, że szukałem w sobie samym istoty życia, jego celu. Postać Hawkinga jest tak przedstawiona, że widz zapomina w pewnym momencie o celu samego filmu, a zaczyna myśleć o celu wszystkiego, co go otacza. Teoria wszystkiego, stworzona przez Hawkinga, daje nam do zrozumienia, że nie należy szukać matematycznych wzorów, bo to prowadzi do prostej klasyfikacji. Życia nie da się sklasyfikować, opisać, pomijając biologiczny aspekt. Hawking zrozumiał to w momencie optymalnym, tworząc „Krótką historię czasu”.
Mógłbym napisać całą rozprawę na temat gry aktorskiej w „Teorii wszystkiego”, ale ograniczę się do Eddiego Redmayne'a i Felicity Jones. Postacie, które przyszło zagrać tej dwójce, są tak niewspółmierne, że trudno na to patrzeć. Redmayne osiągnął pewien pułap aktorstwa, nieosiągalny dla innych, zwany: imitacja. Wspaniale odegrał Hawkinga, ale nie widzę w tym nic więcej aniżeli pracy mima. Felicity Jones od samego początku nie pasowała mi do całości filmu. Jest w jej twarzy coś, co nie pozwala na zupełne zaufanie jej grze aktorskiej.
„Teoria wszystkiego” nie jest filmem o pracy naukowej Hawkinga, ale o nim samym, jego życiu prywatnym i rozterkach, które ukierunkowały, niejednokrotnie, całą jego pracę. Wybierając się na „Teoria wszystkiego” weźcie pod uwagę, że idziecie na film o genialnym człowieku, nie o wynikach jego pracy.