Chcecie wiedzieć jaki jest brytyjski szpieg? Widzicie pewnie zabójczo przystojnego, wysportowanego i wyposażonego w najnowsze gadżety Jamesa Bonda w towarzystwie pięknych kobiet popijającego martini (wstrząśnięte, niemieszane). W takim razie jesteście w błędzie. Jeśli chcecie poznać prawdziwego szpiega, musicie sobie wyobrazić całkowite przeciwieństwo Agenta Jej Królewskiej Mości.
Starszy, niepozorny mężczyzna, przypominający raczej emerytowanego urzędnika w szarym płaszczu i grubych okularach, za którymi skrywa jednak niezwykle przenikliwe oczy. Zamiast najnowszych wynalazków prosto z laboratorium Q do pracy wystarcza mu analityczny, chłodny umysł i świetna znajomość sposobu działania wywiadu. Od martini woli czystą whiskey i paczkę papierosów. Nie otacza go też tłum kobiet, a jedyna, na której mu zależało odeszła beż żalu i wyjaśnienia. Jednak to właśnie George Smiley (Gary Oldman) jest jedynym szpiegiem, który może rozwiązać jedną z największych intryg w brytyjskim wywiadzie okresu Zimnej Wojny i przykuć nas tym samym w napięciu do kinowego ekranu na ponad 2 godziny. Bez użycia żadnych efektów specjalnych. Chyba, że należałoby do nich zaliczyć rewelacyjną grę aktorską Gary`ego Oldmana.
George Smiley, po przymusowym przejściu na emeryturę nieoczekiwanie dostaje ściśle tajne zlecenie wykrycia podwójnego, sowieckiego agenta zajmującego obecnie ważne stanowisko w brytyjskim wywiadzie wojskowym. Krąg podejrzanych osób jest bardzo wąski – ogranicza się do jego dawnych, bliskich współpracowników. Łączą ich lata wspólnej pracy, niepozbawione jednak, jak się okaże, konfliktów i zdrad. Jednak w tym przypadku chodzi o tę największą – nielojalność i działalność na szkodę całego wywiadu i państwa. Początkowo zdrada wydaje się niewiarygodna i mało prawdopodobna. Wtedy Smiley cierpliwie i dokładnie zaczyna zbierać i łączyć ze sobą kolejne elementy układanki, która ma doprowadzić go do wykrycia „kreta” w wywiadzie. Może liczyć tylko na siebie i pomoc przydzielonego pomocnika. Zlecenie przyszło z samej góry, lecz jeśli zawiedzie, lub się pomyli – sprawa nigdy nie istniała. W zadaniu dla tego szpiega nie liczy się siła mięśni, ale charakteru, pewność działania i żelazna psychika poddana ciągłemu napięciu i osamotnieniu. Należy liczyć się z koniecznością emocjonalnego odcięcia się od „normalnego” życia, które zawsze może stać się tylko przeszkodą. Praca jest żmudna, wyczerpująca emocjonalnie i czasochłonna, jej efekty mało spektakularne, nie zawsze dające satysfakcję, za to zawsze ściśle tajne. Może to być trudne do przyjęcia dla widzów przyzwyczajonych do sensacyjnego uroku Jamesa Bonda czy efekciarskich działań podobnych do niego agentów, przewijających ze swoimi „misjami niemożliwymi” przez kinowe ekrany.
„Szpiega” nie ogląda się zapychając się popcornem i popijając colę pomiędzy kolejnymi eksplozjami, pościgami i scenami walki. Ten film ogląda się z cichym napięciem, ciałem unieruchomionym w fotelu i wzrokiem wbitym w ekran. Na nim poznajemy tajemnice, o których nie do końca chcemy wiedzieć i zanurzamy się w czasy Zimnej Wojny, które najchętniej pozostawilibyśmy jako zamknięty rozdział historii. Efektu dopełnia muzyka (Alberto Iglesiasa) i zdjęcia, które rewelacyjnie oddają napięcie i podkreślają chłodny charakter całego filmu. Szpieg, jakich już nie ma i film, jakich już się nie kręci. Naprawdę warto.