Film sensacyjny – gatunek komercyjnego filmu fabularnego, budzący duże emocje i zainteresowanie widza (źródło: Wikipedia). Owa definicja pasuje jak ulał do „Uprowadzonej” – znakomitego obrazu, który pochłania bez reszty!
Bryan Mills jest byłym agentem służb specjalnych. Obecnie na emeryturze, próbuje zacieśnić więzy z 17-letnią córką mieszkającą z matką i ojczymem. Kiedy dziewczyna prosi ojca o zgodę na wyjazd do Paryża, ten początkowo kategorycznie odmawia, jednak wkrótce ulega presji. Najgorsze obawy Millsa urzeczywistniają się tuż po przylocie Kim do stolicy Francji – nastolatka zostaje porwana przez albański gang handlarzy żywym towarem. Przysłuchujący się przez telefon komórkowy uprowadzeniu dziecka Bryan natychmiast wyrusza do Paryża. Według statystyk zostało mu mniej niż 96 godzin na odnalezienie córki…
„Uprowadzona” zaczyna się spokojnie, może nawet za bardzo. Wstęp jest nieco za długi, choć, jak się wkrótce okazuje, ma mocne fabularne uzasadnienie. Reżyser Pierre Morel pokazuje bohatera jako troskliwego, kochającego, może nieco nadopiekuńczego ojca. Bryan okazuje się być mężczyzną smutnym, samotnym, dla którego córka stanowi jedyne szczęście. W tym wprowadzeniu widz poznaje także próbkę umiejętności Millsa, co samo w sobie zwiastuje spore emocje. Te zaś, skutecznie uśpione przez reżysera, gwałtownie sięgają zenitu począwszy od znakomitej sceny porwania i nie opadają już do samego końca. To, jak akcja od tego momentu przyspiesza, jak napięcie oddziałuje na widza, jest istnym majstersztykiem kina sensacyjnego! Odbiorca przekonuje się wówczas, że bohater nie jest typem człowieka, który sięga po półśrodki. Perfekcyjnie wyszkolony Mills nie cofa się przed niczym – łącznie z postrzeleniem znanej mu, niewinnej osoby – by tylko uratować swoje dziecko. Choć początkowo wydaje się, że bohater znajduje się w beznadziejnym położeniu, to tempo z jakim posuwa się jego dochodzenie oraz determinacja z jaką działa Bryan sprawiają, że widz nie ma wątpliwości, że to raczej porywacze powinni się zacząć bać o swój los. „Uprowadzoną” chłonie się i przeżywa do ostatniej minuty, nie ustaje się w kibicowaniu bohaterowi. Choć postępuje on radykalnie, przy użyciu brutalnych metod, ani przez chwilę odbiorcy nie towarzyszą mieszane uczucia co do sposobu działania, jaki przyjął Bryan Mills. Wydaje się wręcz, że dla takich zwyrodnialców, jacy zostali ukazani w filmie Morela, nie ma innych metod, jak kula w głowę. Żadne dowody, żadne stawianie przed obliczem sprawiedliwości. Być może jest to moja nadinterpretacja, lecz odniosłem wrażenie, że właśnie takie przesłanie twórcy chcieli przekazać – kosa może się stępić dopiero wówczas, gdy trafi na kamień…
Największym atutem „Uprowadzonej” jest według mnie niesamowita kreacja Liama Neesona. Aktor o aparycji dalekiej od twardziela daje tu swoisty popis, tworząc postać z krwi i kości, której nikt o zdrowych zmysłach nie powinien chcieć stanąć na drodze. Przyznam, że przed seansem miałem lekkie wątpliwości czy Brytyjczyk podoła takiej roli, czy będzie w niej wiarygodny. Teraz biję się w piersi, ponieważ Neeson zagrał tak, że ręce same składały się do oklasków. Swoją kreacją udowodnił, jak wielki wpływ na postrzeganie przez widza danej postaci może mieć odpowiednia artykulacja, gdyż charakter, osobowość Bryana Millsa wyraża tembr jego głosu (rewelacyjna scena rozmowy telefonicznej czy torturowania jednego z porywaczy). Autentyzmu roli Neesona dodaje również fakt, że aktor wziął udział w niemal wszystkich scenach (zwłaszcza pojedynków), co było efektem wyczerpującego treningu. Brawo i jeszcze raz brawo!
„Uprowadzonej” można miejscami zarzucać niewielki realizm, to, że jest to historia z gatunku zabili go i uciekł, można także utyskiwać na prościutką fabułę. Można, tylko po co, skoro ten film ogląda się siedząc jak na szpilkach. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak podziękować twórcom „Uprowadzonej” za półtorej godziny znakomitego kina!