Pomysł na film, który zrodził się w głowach twórców „Last Vegas”, mógł przyprawić kinomanów o gęsią skórkę. Reżyser Jon Turteltaub wziął na warsztat scenariusz, który delikatnie rzecz ujmując nie jest nadto nowatorski, lecz czerpie pełnymi garściami z sukcesu serii „Kac Vegas”. Strachem mógł napawać fakt, że większość z „po-kacowych” produkcji („Kochanie poznaj moich kumpli”, „Druhny”, „Wieczór panieński”) oraz kolejne części filmu Todda Phillipsa była tylko popłuczynami po bardzo solidnej pierwszej części serii, której gwiazdami byli Bradley Cooper, Ed Helmes i Zach Galifianakis. Poza tym twarzami „Last Vegas” zostały największe ikony kina. Morgan Freeman, Kevin Kline, Micheal Douglas oraz Robert De Niro. Nie, to nie ranking aktorów wszechczasów, a jedynie cztery nazwiska, które widnieją na plakacie „Last Vegas”. Zdaję sobie sprawę, że to aktorski dream team, jednakże trzeba przyznać, że ci wybitni aktorzy najlepsze swoje lata zawodowe mają już niestety za sobą. Głównie widać to obserwując karierę De Niro, który w ostatnich latach swój wielki dorobek artystyczny roztrwonił grając w bardzo słabych produkcjach. Te dwa argumenty dawały mi prawie stuprocentową pewność, że „Last Vegas” nie będzie filmem, dla którego warto poświecić swój czas, tak dzisiaj cenny. Będąc zodiakalnym baranem chciałabym mieć zawsze rację, lecz jest dziedzina, gdzie lubię się mylić. Jest to kino. I tym razem na szczęście nie miałam racji. Historia czterech przyjaciół, którzy po ponad 60-letniej przyjaźni spotykają się w Las Vegas, by zorganizować jednemu z nich niezapomniany wieczór kawalerski to bardzo dobry i pełen optymizmu film komediowy.
Największym atutem filmu jest bardzo lekki, bezpretensjonalny humor. Nie ma tu miejsca na niesmaczne i żenujące kloaczno-fekalne żarty, które opanowały podwórko hollywoodzkich komedii. Jest natomiast dowcip na poziomie, cięte i błyskotliwe dialogi, zwłaszcza między głównymi bohaterami oraz przezabawne sceny, jak ta gdy Morgan Freeman uciekając ze swojego „więzienia” wyskakuje przez okno. Wszystko to ma w sobie niewątpliwie wiele czaru i mnóstwo klasy. Zasługa w tym wielkiej aktorskiej czwórki starszych panów, która nie boi się śmiać sama z siebie. Przez cały film widać, że te cztery ikony kina miały wielką frajdę pracując razem (nigdy wcześniej na spotkali się na planie zdjęciowym). Czuć też pomiędzy nimi niesamowitą chemię i odrobinę rywalizacji, która tak naprawdę jest motorem napędowym całego filmu. Ich bohaterowie to czwórka zgryźliwych tetryków, która narzeka na życie, kłóci i obraża się co kilka sekund, ale każdy z nich wskoczyłby bez wahania za drugim w ogień (oczywiście jeśli tylko zdrowie by na to pozwoliło). W końcu kto się czubi, ten się lubi. Michael Douglas w roli Billy’ego- wiecznego kawalera, który w obliczu starości oświadcza się swojej dużo młodszej partnerce w trakcie pogrzebu przyjaciela, wypada najsłabiej. Choć mąż pięknej Catherine Zety-Jones stara się jak może, to nie wychodzi poza ramy podstarzałego lowelasa. Wina leży głównie w samej postaci, która na tle pozostałej trójki wypada bardzo blado. De Niro, w roli zgorzkniałego wdowca, który nie potrafi cieszyć się życiem i wybaczyć przyjacielowi, że nie pojawił się na pogrzebie jego ukochanej żony, jest znakomity i bardzo prawdziwy. Dwaj pozostali, Morgan Freeman i Kevin Kline, swoimi kreacjami rozbawiają do łez. Freeman w roli schorowanego i z terroryzowanego przez opiekuńczość swojego syna-rozwodnika oraz Kline jako „słomiany wdowiec”, któremu żona pozwoliła na małą zdradę w Vegas - to strzał w dziesiątkę. Wspaniale wypada także Mary Steenburgen w roli Diany, udowadniając, że nawet kobieta po sześćdziesiątce potrafi być piekielnie inteligenta, zmysłowa i zabawna.
„Last Vegas” to film o prawdziwej, męskiej przyjaźni, w której jest miejsce na śmiech, zabawę, ale także na złość, smutek i łzy. To też film o tym, że współczesny kult młodości jest stanowczo przereklamowany. A życie nie kończy się z pierwszym siwym włosem, czy pierwszą tytanową endoprotezą biodra. Mając przy swoim boku wspaniałych, wiernych przyjaciół życie może ciągle zaskakiwać. Scenarzyście Danowi Fogelmanowi udało się niemożliwe. Z historii bez potencjału, stworzył film z wyjątkowo pozytywną energią, bawiący do łez.
Wydanie DVD zawiera dodatkowo zwiastun filmu „Last Vegas”, zwiastuny filmów, których dystrybutorem jest Monolith Video oraz trzy kilkuminutowe reportaże dotyczące filmu („Cztery legendy”, „Czwórka z Flatbush”, „To będzie niezapomniany wyjazd”).
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.