Film Roba Reinera, pod tytułem "The Bucket List", w polskim przekładzie "Choć goni nas czas" (brawo za tłumaczenie) opowiada o Edwardzie Cole'u, który jest wyjątkowo trudnym we współżyciu człowiekiem, jedyne co trzyma przy nim innych ludzi to jego nieskończone zasoby gotówki. Jednak jak to w życiu bywa śmierć nie wybiera, dotyka nas wszystkich, bogatych i biednych ... „Danse Macabre”.
Szczerze powiem, że zabierając się do oglądania, nie wiązałem z filmem wielkich nadziei. Miałem jednak jedną, mianowicie że nie będzie totalną klapą. Gwarantem tego miała być śmietanka aktorska w składzie: Jack Nicholson i Morgan Freeman. Muszę przyznać, że w moim mniemaniu, to Nicholson jest aktorem, który swoją osobą, zawsze wnosi coś interesującego i ciekawego do filmu. Tak było i w tym przypadku! Zapewne nie jestem w tej opinii zbyt obiektywny, ale jest on dla mnie wybitnym aktorem. Gdy prześledzimy jego karierę, pojawia się jedno „ale”, zauważamy że nasz ukochany Jack, wybierany jest głównie do niewdzięcznych i mało przyjaznych ról. Nie ma jednak się co dziwić, w końcu jest coś w jego naturze co czyni go „małym diabełkiem”.
W filmie ostry i nieprzyjemny Edward Cole, zaprzyjaźnia się ze swoim przeciwieństwem. Tutaj do akcji wkracza Morgan Freeman, którego nie daje się nie lubić. Nawet gdy gra płatnego mordercę w „The Contract”, widza nie opuszcza wrażenie, że w głębi duszy ma do czynienia z dobrym człowiekiem. Teraz nie musimy sobie nic wyobrażać, gdyż Carter Chambers (Morgan Freeman) jest wzorowym mężem i ojcem, człowiekiem, wydawałoby się, bez skazy.
Dwójka naszych bohaterów spotyka się w jednym ze szpitali, należących do Edwarda, gdzie dowiadują się, że pozostało im niewiele czasu, na zakończenie ich ziemskich spraw. Cole wychodzi z propozycją nie do odrzucenia. Chciałby wraz z Carterem wykonać listę pewnych rzeczy, rzeczy o których zawsze marzyli, ale których nie byli w stanie zrealizować. Jest to początek przepięknej historii o przyjaźni, przyjaźni która nie jest prosta, a wręcz przeciwnie, złożona i wymagająca. Co czyni ją tak skomplikowaną? Właściwie wszystko, mamy bowiem do czynienia z dwójką zupełnie różnych ludzi, którzy zaczynają przekazywać sobie to, czego uczyli się przez całe swoje życie, zaczynają poznawać się i zmieniać, a wszystko to, dzieje się w ostatnich chwilach ich życia.
Ludzie ponoć są jak łososie, które pod koniec swojej długiej i trudnej wędrówki, przerażająco się zmieniają. Sądzę, że ten film doskonale ukazuje nam, „łososiową” naturę człowieka. Generalnie trudno określić gatunek, z którym mamy tu do czynienia. Owszem czasem jest śmieszny, ale podczas seansu to nie śmiech będzie nam towarzyszyć, wręcz przeciwnie. Smutek, refleksja, ja przynajmniej takie miałem doznania, które pod koniec zlały się w jedno, trudne do określenia, ale na pewno nie negatywne odczucie. Według mnie dobry film to taki, który wywołuje emocje. Ten obraz stanowczo do takich należy, choć słowo emocje nie jest tu odpowiednim, jest to cały wachlarz odczuć, które dają razem coś pięknego i niepowtarzalnego.