Monty Python (tak „Latający Cyrk...”, jak i obrazy długometrażowe) oraz „Czarna żmija” to dla mnie kwintesencja brytyjskiego poczucia humoru. Brak miejsca na świętości, za to obecność sporej dawki ironii, sarkazmu, obrazoburstwa, szczypta absurdu świadczy o wyjątkowości specyficznego dowcipu rodem z Wysp. I właśnie do takiego poczucia humoru odwołuje się Brytyjczyk marnotrawny – Frank Oz w „Zgonie na pogrzebie”.
Zmarł Frank, senior rodu, więc cała familia zbiera się, aby go godnie pożegnać. Okazuje się jednak, że ceremonia nie jest ani wzniosła, ani spokojna, ani też przepełniona smutkiem, ponieważ rodzinka, łącznie z nieżyjącym Frankiem, ukrywa niejedną tajemnicę i ma niejeden problem, które bardzo łatwo burzą harmonię ostatniego pożegnania.
Myślę, że nie posunę się za daleko, jeśli napiszę, że „Zgon na pogrzebie” to brytyjski humor niemalże w czystej postaci. W obrazie Oza nie ma tematów tabu, których nie można by było obśmiać, nawet śmierć i związana z nią żałoba nie są granicą nie do przekroczenia. I tak uroczystość pogrzebowa zostaje zakłócona przez naćpanego młodziana biegającego nago po dachu, zdjęciami in flagranti „gościa honorowego”, na dokładkę wśród żałobników pojawia się karzeł-szantażysta, a ukochany wujek Alfie to wulgarny i wredny inwalida. Jednym słowem, śmierć, a raczej jej skutki, nie są czymś, z czego nie można byłoby się śmiać.
Humor, oparty głównie na żarcie sytuacyjnym, jest bardzo mocną stroną filmu (motyw wypróżniającego się Alfiego powala), która przesłania wszelkie ewentualne niedociągnięcia. Osobiście „Zgon na pogrzebie” naprawdę mnie ubawił, momentami wręcz płakałam ze śmiechu, nie ma więc mowy o większych błędach, bo film spełnia swoje zadanie wyśmienicie... a mianowicie – bawi.
Co interesujące, Dean Craig – scenarzysta, pierwotnie miał w planach stworzyć dramat o pewnej dysfunkcyjnej rodzinie, która pod wpływem śmierci seniora rodu zmienia swoje postępowanie i rozpoczyna nowe „wspólne” życie. I finał rzeczywiście jest taki, bohaterowie odnajdują się jako bliscy sobie ludzie, tylko środek jakiś zupełnie niedramatyczny. Co w sumie uważam za spory plus.
„Zgon na pogrzebie” polecam, bo to komedia, która naprawdę potrafi wywołać salwy śmiechu (choć jak zawsze muszę zaznaczyć, że to rzecz gustu i poczucia humoru). Ja do filmu Oza wrócę na pewno i mam wrażenie, że nie raz, bo „Zgon...” to niezła recepta na chandrę. Zastanawia mnie tylko jedno... cóż z obrazem zrobią Amerykanie, którzy pokusili się o remake.