Kenneth Lonergan w swoim trzecim pełnometrażowym filmie udowadnia, że z powodzeniem można łączyć ze sobą odmienne konwencje, ostro balansując na krawędzi radości i rozpaczy. Bo choć „Manchester by the sea” można by uznać za komediodramat, to jednak łatwo wymyka się podstawowym klasyfikacjom.
Wydawać by się mogło, że życie Lee (Casey Affleck) zabija rutyna. Pracuje jako dozorca bostońskiego osiedla, a monotonne i wciąż powtarzające się zajęcia z pewnością nie dają mu satysfakcji. Opryskliwy dla klientów i nieczuły na flirt ze strony atrakcyjnych kobiet, zabija czas w szemranych pubach. Od czasu do czasu komuś przywali, częściej odburknie coś niemiłego, a to wszystko w transie zobojętnienia i upojenia alkoholowego. Lee poznajemy w momencie, gdy dowiaduje się o śmierci brata (Kyle Chandler). Wybity z wegetatywnego rytmu życia, mężczyzna zostaje zmuszony do powrotu w rodzinne strony, by zająć się bratankiem (Lucas Hedges) i uregulować wszelkie formalności związane z pogrzebem i testamentem. Pobyt w rodzinnych stronach uruchamia lawinę wspomnień i zmusza bohatera do konfrontacji z własną przeszłością, od której tak bardzo uciekał. W przecinających fabułę retrospektywach dowiadujemy się, dlaczego Lee opuścił rodzinną miejscowość.
Lonergan umiejętnie rozwarstwił opowieść, by ukazać upadek przeciętnego człowieka i umiejętność radzenia sobie z żałobą. Wspomnienia wracają do bohaterów jak lawina, nie pozwalając im nawet na chwile wytchnienia. Klisze, które stosuje reżyser, w niczym nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie, dzięki nim jesteśmy w stanie odnaleźć namiastkę siebie i dobrze znanej nam rzeczywistości. Przepracowywana trauma skonfrontowana jest z wątkami komediowymi, głównie w charyzmatycznej relacji apatyczny wuj – niesforny bratanek, gdzie agresja w znakomity sposób jest ogrywana niewymuszonym sarkazmem. Na wielkie brawa zasługuje kreacja Caseya Afflecka, w moim mniemaniu, murowanego kandydata do Oscara! Z wiarygodną wnikliwością kreuje postać nieprzewidywalną, pełną sprzeczności i niezwerbalizowanych emocji.
Dzieło Lonergana ściska za gardło i wzrusza do łez, pozostawiając miejsce na nutkę uśmiechu w najmniej oczekiwanym momencie. Z lekkością prowadzi przez dramaty bohaterów, magnetyzuje od początku do końca i nie pozostawia miejsca na odrobinę nudy czy ogranego patosu. „Manchester by the sea” zdobyło szereg prestiżowych nagród, było pokazywane na międzynarodowych festiwalach filmowych i zostało nominowane do Złotych Globów w pięciu kategoriach. A my trzymamy kciuki za Oscary!