„Che. Guerilla” jest kontynuacją losów Ernesto Guevary przedstawionych w „Che.Rewolucja” i zamyka dylogię o jego życiu. Steven Soderbergh w przeciągu trochę ponad czterech godzin (biorąc pod uwagę obie części) przedstawia historię słynnego rewolucjonisty i bojownika. Produkcja ta była jedną z najbardziej wyczekiwanych na zeszłorocznym festiwalu w Cannes i jeszcze przed premierą porównywano ją nawet do „Czasu Apokalipsy” Francisa Forda Coppoli. Czy aby nie na wyrost?
Fabuła filmu „Che. Guerilla” skupia się na ostatnim roku życia „El Commendante”, który spędza on w Boliwii, prowadząc kolejną rewolucję. Niestety tamtejsi ludzie mają zupełnie inną mentalność niż Kubańczycy, którymi miał okazję wcześniej dowodzić, i nie przyłączają się tak chętnie do walki. Pomagają jednak partyzanckiej armii w gromadzeniu zapasów jedzenia, ale i to przychodzi im z niemałym trudem. Boją się zarówno rewolucjonistów, oczernianych przez rząd, jak i wojsk państwowych, które przywłaszczają sobie mienie wieśniaków oraz zmuszają do udzielania informacji o rebeliantach. Jakby tego było mało, w oddziałach Guevary z każdym kolejnym dniem walk spada morale. Zdarza się coraz więcej nieporozumień i dezercji. Boliwijskie władze początkowo nie radzą sobie z partyzantami, ale kiedy zwracają się do USA o pomoc w wyszkoleniu ich sił zbrojnych, sytuacja zaczyna się zmieniać. Rewolucjoniści, którzy są rozrzuceni na ogromnych terenach, zostają pozbawieni łączności, a następnie zapędzeni w pułapki i skutecznie likwidowani. W końcu zostaje pojmany i rozstrzelany sam „El Commendante”. Tak kończy się jego historia, ale mit trwa nadal.
Druga część obrazu nie dorównuje pierwszej. Możemy zaobserwować w niej znaczny przerost formy nad treścią. Reżyser nie jest w stanie zdecydować się, na którym aspekcie życia głównego bohatera powinien się skupić. Próbuje zatem ukazać ich najwięcej jak to możliwe, co powoduje, że szybkość z jaką je prezentuje, staje się doprawdy frustrująca. Twórcy obrazu przedstawiają również tylko jedną stronę życia Ernesto Guevary. Zapominają o tym, jaki był bezwzględny. Z zimną krwią rozstrzeliwał więźniów politycznych, a nawet groził użyciem broni nuklearnej. Był człowiekiem przeświadczonym o swojej wielkości. Wiele można by jeszcze o nim mówić, ale nie to jest celem tego tekstu. Tak więc sposób, w jaki został przedstawiony przez reżysera „El Commendante” jest niepełny i wypaczony, dla wielu ludzi jednak prawdziwy. W efekcie ambitny obraz, jakim miały być oba filmy, jest niczym więcej, jak słabo opowiedzianą historią i nie ratuje go nawet Benicio del Toro, który jak żywo przypomina Guevarę.
I cóż można więcej powiedzieć? Spodziewałem się po Soderberghu czegoś znacznie lepszego. Niestety tak jak większość nowych filmów i ten rozczarowuje. Nie wątpię, że ze względu na treść, jaką przedstawia, obejrzy go wielu widzów, jednak moim skromnym zdaniem, szkoda na to czasu.