Ilość kinowych premier w ciągu roku trudno jest zliczyć. Taka sama sytuacja dotyczy płytowych wydań DVD. Z tą jednak małą różnicą, że każdy film wchodzący na duży ekran, w końcu zagości na okrągłym nośniku. W wielu przypadkach dystrybutorzy na polski rynek, omijają sale kinowe w obawie, że dana produkcja może nie zwrócić uwagi widzów. Wtedy dokonują od razu płytowego wydania, które najpierw trafia do wypożyczalni, a następnie na sklepowe półki. Taka sytuacja spotkała niemiecko–amerykański film „Złodziejski kodeks” (dystrybutor Monolith Video). Wielokrotnie producenci wychodzą z założenia, że na sukces filmu wpływa nie tylko dobry scenariusz, lecz popularne i lubiane aktorskie gwiazdy. „Złodziejski kodeks” z pewnością może się pochwalić wielkimi nazwiskami. Morgan Freeman i Antonio Banderas to nie byle kto, chociaż obaj w swojej długiej filmografii mają kilka scenicznych wpadek. Fakt ten zostaje wybaczony, gdyż w pamięci mamy ich najlepsze role, jak „Skazani na Shawshank” czy „Zabójcy”. Odpowiedzialnością za wyreżyserowanie „Złodziejskiego kodeksu” obarczono panią Mimi Leder, która ma na swoim koncie kilka wartych uwagi produkcji. Mam tutaj na myśli choćby „Dzień zagłady” czy „Peacemaker”. Fani serialowych opowieści mogą podziwiać jej pracę w słynnym szpitalnym tasiemcu „Ostry dyżur”.
Morgan Freeman gra doświadczonego, podstarzałego złodzieja o imieniu Ripley. Długoletnia praca w zawodzie powoli zaczyna go męczyć i myśli o przejściu na zasłużoną emeryturę. Zanim jednak tego dokona, musi spłacić długi zaciągnięte u rosyjskiej mafii. Pomoże mu w tym ostatni, wielki skok. Aby zrealizować plan chytrej kradzieży dwóch drogocennych jajek Faberge, werbuje młodego, mało obytego w swoim fachu rabusia Gabriela (Banderas). Razem stworzą nietypowy duet, dla którego żadne zabezpieczenie nie będzie stanowić problemu. Za to komplikacje napotkają z innej strony.
„Złodziejski kodeks” ominął sale kinowe, co chyba wyszło mu na dobre. Film oferuje widzowi wszystko to, co w innych produkcjach tego typu już było. Akcja jest dość przewidywalna, jednak ta bolączka dotyczy dziewięćdziesięciu procent współczesnych filmów. Interesujący jest fakt, że filmowcy postarali się o oryginalne zakończenie, co w pewnym stopniu ratuje twór pani Leder. Ogromnym plusem są obaj aktorzy, którzy dali możliwie prawdziwy popis wyuczonego zawodu. Porównując wszelkie minusy z plusami, w ogólnym rozrachunku powstaje niezły film, który ogląda się nie najgorzej. Pomimo braku swoistej oryginalności, doświadczamy szybkiej akcji, nieopatrzonej w zbędne przestoje i monotonie. „Złodziejski kodeks” to nie efekciarskie kino sensacyjne, sygnowane hasłem megaprodukcja. To nic innego, jak prosty kryminał, po który i tak warto sięgnąć, nie tyle dla zabicia czasu, co uprzyjemnienia sobie w pewien sposób wolnej chwili.