Może nie jest to najbardziej oczekiwany film tego roku, zwłaszcza przy tak dużej konkurencji w postaci kolejnych produkcji o superbohaterach czy ekranizacji następnych powieści, jednak sam motyw walki Setha i Horusa jest na tyle ciekawy, by zdecydować się na obejrzenie nowego obrazu Alexa Proyasa. Warto jednak podkreślić, że to film z rodzaju tych, które powinno się oglądać z dużym przymrużeniem oka. Jeżeli nie są wam obce produkcje Paula W.S. Andersona, które dla jednych okazują się interesujące, a drudzy wolą je omijać szerokim łukiem, również i ten film może przypaść wam do gustu. Jest kiczowato, ale właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
Nadszedł dzień koronacji – Horus ma zostać nowym władcą, Ozyrys ustępuje miejsca młodszemu i silniejszemu. Niestety ceremonia nie do końca przebiega tak, jak przewidziano. Seth, jak to Seth, postanawia przeszkodzić w koronacji, zabić Ozyrysa i odebrać koronę, która, jak sam twierdzi, przecież od dawna mu się należy. Każdy bóg lub śmiertelnik, który nie pokłoni się przed nowym królem, zostanie zgładzony. A Horus… Cóż, Seth nie zapomina o swoim krewny – wykłuwa oczy bogu i zsyła go na wygnanie. Bek, młody złodziej, postanawia jednak pomóc Horusowi i odzyskać jego oczy.
Już sam motyw kradzieży oczu może wywołać w widzach pewien dysonans poznawczy. Nie warto się jednak martwić na zapas, ten wątek akurat dobrze rozwinięto i wytłumaczono. W końcu trzeba w jakiś sposób pokazać drogę boga od zera do bohatera, podkreślić jego utratę boskich mocy i walkę z samym sobą. A że padło akurat na oczy – twórcy wyjaśniają, dlaczego są one tak ważne w całej tej produkcji.
Fabularnie „Bogowie Egiptu” to dość przewidywalny i sztampowy film. Walka dobra ze złem, upadły bóg i jego relacje ze śmiertelnikiem, kompleksik wyższości, wielkie zagrożenie – to tylko niektóre ze znanych i często wykorzystywanych w filmach, i nie tylko, elementów. Oczywiście nie można zapomnieć o dość mocno zarysowanym wątku miłosnym, nawet dwóch, i próbie, jaką musi przejść Horus. Jak widać, oryginalnością ta produkcja nie grzeszy. I jeżeli chodziłoby o samą fabułę, cóż, film okazałby się dość marny i niewart polecenia. Jednak, na całe szczęście, fabuła to nie wszystko. Przynajmniej nie dla każdego. Liczą się również inne aspekty budujące ten obraz: jak choćby bohaterowie, warstwa wizualna czy humor.
Relacje Horus-Bek zostały naprawdę dobrze poprowadzone. Ta dwója ukradła cały film, prawda jest taka, że bez ich sprzeczek i słownych utarczek obraz wiele by stracił. Nikolaj Coster-Waldau i Brenton Thwaites dokładnie wiedzieli, jak pokazać dwa odmienne charaktery i przekonać do siebie widzów.
Efekty specjalne, zwłaszcza w takich produkcjach, budują połowę filmu. Wprawdzie momentami widz ma wrażenie przeładowania tym blichtrem, ale przynajmniej nie ma się wrażenia, że efekty wyglądają niezwykle sztucznie, są niedopracowane czy za bardzo kiczowate.
„Bogowie Egiptu” to specyficzna produkcja, która nie spodoba się każdemu. Odbiorca otrzymuje wartką akcję, sporą dawkę humoru i dużo efektów specjalnych, jednak większość wydarzeń jest w stanie przewidzieć. Plus to niezwykle sielankowe zakończenie. Zawsze mogło być gorzej.