„Opowieść wigilijna" Roberta Zemeckisa podejmuje temat ograny po wielokroć, tak więc drobiazgowe przedstawianie fabuły mogłoby być nużące. Poprzestanę zatem na stwierdzeniu, że wątek odkupienia grzechów i zaniedbań jest aktualny zawsze, w każdej epoce, z pewnością nie tylko w wiktoriańskiej Anglii, w której ludzie nie byli ani lepsi ani gorsi od nas. Metafizyczny, retrospektywny sen głównego bohatera jest kanwą tej pouczającej opowieści - dla niektórych bajki i fantasmagorii (przyprawionych histerią, wynikłych z niestrawności bredni – jak mawiał Scrooge), natomiast dla innych - przestrogi, by święta Bożego Narodzenia obchodzić zgodnie z ich duchem - narratorem, który każdego roku od nowa niestrudzenie przypomina, że głodnych należy karmić, chorych odwiedzać a nagich przyodziewać.
Filmowych i teatralnych adaptacji nowelki Karola Dickensa powstało tak wiele, że porównywanie i doszukiwanie się podobieństw współczesnej, wyrafinowanej wersji 3D z jakąkolwiek wcześniejszą oraz ocenę końcowego efektu pozostawiam tym, którzy nie mają co z czasem zrobić. Ktoś może zapyta – po co kolejna w takim razie? Czy kilkadziesiąt już istniejących nie wystarczy, a olbrzymią kasę, która poszła na wyprodukowanie tego cudu techniki kinematograficznej można by przeznaczyć na nakarmienie głodującej Afryki. Może jest w tym racja, lecz biednych mamy wśród siebie zawsze, nie tylko przy okazji produkcji tego filmu.
Jaka idea mogła przyświecać twórcy tego filmu? Przypuszczam, że nie zamierzał zrobić wersji doskonalszej pod względem gry aktorskiej (aczkolwiek zatrudnił pierwszą ligę: Jim Carrey, Gary Oldman, Colin Firth, Bob Hoskins, których kunsz dramaturgiczny można podziwiać w wersji oryginalnej) czy reżyserii - sądząc po wskaźnikach popularności na IMDB trudno będzie przebić cieszące się niesłabnącym zainteresowaniem odbiorców klasyki takie, jak "Scrooge" z 1951 roku (B.D. Hurst - reżyseria, Alastair Sim - Scrooge) lub 1970 roku (R. Neame - reżyseria, A. Finney - Scrooge), czy "Opowieść wigilijna" z 1984 (C. Donner - reżyseria, G.C. Scott - Scrooge) lub z 1999 roku (D. H. Jones - reżyseria, P. Stewart - Scrooge). Po raz pierwszy od dawna mamy jednak do czynienia z pełną wersją kinową, do tego w niebanalnej oprawie. Zemeckis, również scenarzysta, dość skrupulatnie trzymając się literackiego pierwowzoru postawił na nowoczesną formę z wielkim rozmachem wykorzystując możliwości dużego ekranu, stosując modną obecnie technikę "performance capture", która ogólnie rzecz biorąc polega na tym, że do aktorów przylepia się sensory odwzorowujące ich najdrobniejsze nawet gesty (jak to dokładnie wygląda można prześledzić w dodatkach do LOTR, gdzie wykreowano w ten sam sposob postać Golluma), które rejestruje komputer a po obróbce umieszcza się w wirtualnej, trójwymiarowej przestrzeni. Powiem tylko tyle - robi wrażenie, oj robi. Mało które horrory legitymują się równie wstrząsającymi, przejmującymi do szpiku kości scenami. Fascynatów jest metody jest pewnie o wiele mniej w porównaniu z przeciwnikami, którzy oczekują, że postaci wyprodukowane w warunkach laboratoryjnych będą wyglądały dokładnie tak, jak ludzie mijani na ulicy. W animacji nigdy o to nie chodziło - nie o naśladownictwo natury, lecz o stworzenie nowej wartości artystycznej, nowego środka wyrazu.
Całość sygnowana jest nazwiskiem Disneya - czego nie wyparłby się sam mistrz nowatorskiej animacji - dość przypomnieć jego eksperymenty z techniką rotoskopową, polegającą na dosłownym, poklatkowym kopiowaniu zapisanej na taśmie gry żywych aktorów, czy stosowaniu wynalezionej przez siebie specjalnej kamery pozwalającej uzyskać efekt trójwymiarowego planu. Czy w tym wypadku nowinki techniczne wyszły temu popularnemu tematowi filmowemu na dobre? Oceńcie państwo sami.
I choć temat wydawałoby się, wyświechtany, warto go podejmować nawet tylko raz do roku w jakiejkolwiek wersji – biało-czarnej, kolorowej, aktorskiej (mniej lub bardziej dosadnej), animowanej, performance capture, trójwymiarowej czy n-wymiarowej – bowiem wszystko to tylko środki do celu, którym jest: przemawianie językiem zrozumiałym dla współczesnego odbiorcy i zdobycie jego uwagi. By dotarło, wstrząsnęło i uchroniło go przed tym, że stanie się sztywny wobec ludzkiego nieszczęścia, jak przysłowiowy ćwiek w drzwiach. A po obejrzeniu tego filmu trudno będzie pozostać na nie obojętym.